do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mandy wsiad³a jako nastêpna.¯uk wymrukiwa³ coœ podczas ca³ej tej operacji, alenie s³ucha³em tego, wy³¹­czy³em siê.Mia³em ju¿ wyskoczyæ z furgonetki, kiedyprzywo³a³a mnie Mandy.- Skrybo? - powiedzia³a.- ¯uk.- Co jest? - spyta³em.- Jego rana.Spójrz.- W ranie mieni³y siê wszystkimi kolorami têczy robaki.- Co siê z nim dzieje? - spyta³a Mandy.- Nie przejmuj siê teraz ¯ukiem.Przecie¿ wiesz, ¿e mamy coœ do zro­bienia.Innymi s³owy.Po prostu nie wiedzia³em.- Ludzie, co z wami? - krzykn¹³ ¯uk.- Czujê siê na topie! Panujê nad sytuacj¹!Trochê boli, i to wszystko!Zeskoczy³em na jezdniê, gdzie czeka³ Tristan z Suzie na rêkach.- No i jak, Tristan? - spyta³em.Spojrza³ tylko na mnie tymi stalowo twardymi oczami i zobaczy³em w nichodpowiedŸ.Niepomyœln¹ odpowiedŸ.- Robimy to, tak? - zapyta³em.Dalej na mnie patrzy³.- Wiesz, czego ona chce - powiedzia³em.Skin¹³ g³ow¹.U³o¿yliœmy ostro¿nie jej cia³o w furgonetce; przypomina³o to jak¹œ ce­remoniê.Tristan wsiad³ za ni¹, zrobi³ to sprawnie, ale jakoœ ociê¿ale.Wszyscy byli ju¿w œrodku.Dobra.Pierwsza faza zakoñczona.Zamkn¹³em jedno skrzyd³o tylnych drzwi, siêgn¹³em po drugie.- Nie traæcie wiary.- Tak powiedzia³em; nie wiem dlaczego, po prostu takpowiedzia³em.Nie traæcie wiary.Zatrzasn¹³em nad nimi ciemnoœæ, a sam obszed³em furgonetkê i otwo­rzy³emdrzwiczki od strony kierowcy.Wspi¹³em siê do kabiny.Siêgn¹³em w górê, poWurta.Sp³yn¹³.Czu³em, jak sp³ywa, zalewaj¹c mnie wiedz¹, wiedz¹ Ma³egoRajdowca.Moje d³onie przekrêci³y w stacyjce prowizo­ryczny kluczyk sporz¹dzonyze spinki do w³osów, stopy na peda³ach, jed­na wyciska sprzêg³o, zaraz ruszê.Zalewa³ mnie Wurt.- Juhuuuu! - Moje wycie.Maty Rajdowiec.Silnik zaskoczy³.Podgazowa³em go.- B¹dŸ ostro¿ny, Skrybku - zawo³a³a z ty³u Skierka, staraj¹c siê naœlado­waæintonacjê Kota Gracza.Zabrzmia³o zupe³nie inaczej, ale mniejsza z tym.B¹dŸostro¿ny.B¹dŸ bardzo, ale to bardzo ostro¿ny.- Pieprzyæ ostro¿noœæ! - krzykn¹³em, ruszaj¹c.Ruszaj¹c, prowadz¹c!Moje rêce by³y instrumentami Wurta.Zaparkowa³em wóz kilka metrów od miejsca, gdzie dokona³a ¿ywota nasza starafurgonetka, Skitrowóz.Grube opony chrzêœci³y po szkle, kiedy siêzatrzymywaliœmy.Us³ysza³em, jak otwieraj¹ siê tylne drzwi.Sekundê potem przy moim oknie pojawi³ siê Tristan.Opuœci³em szybê, ¿eby móg³przysun¹æ bli¿ej swoj¹ smutnook¹ twarz.- Wybiorê parê rzeczy - powiedzia³.- Tak.Jasne - odpar³em.- Dobrze siê czujesz?- Nic mi nie jest.Œwietnie.- Nie wygl¹dasz na to, stary.- Opiekujcie siê Suzie.- Za³atwione.I odszed³ wyci¹gniêtym krokiem w ciemnoœæ.Patrzy³em, jak znika w klatceschodowej.Otuli³o mnie jakieœ poczucie samotnoœci.Zgasi³em silnik.Wurt opad³ do szeptu, ale nie odp³ywa³, warowa³ na krawêdzis³yszalnoœci, czeka³.S³ysza³em skamlenie suki Karli.Mo¿e liza³a rany Suzie.Martwe rany.Nie obejrza³em siê.Nie zniós³bym tego widoku.Zewsz¹d wo³a³y do mnie migotliwe mroczne wie¿e Butelkowa.- Mogê wysi¹œæ z furgonetki, panie Skrybo? - spyta³a z ciemnoœci Skierka.- Nie.Zostañ w wozie.S³ysza³em, jak Mandy uspokaja ma³olatkê.Obserwowa³em przez przedni¹ szybê id¹ce do ³Ã³¿ka Butelkowe.Œwia­t³o zaœwiat³em.Wszêdzie gas³y, jeden po drugim, pó³ksiê¿yce œwiate³.Wygrywany tuby} w wysokich oktawach jakiœ rodzaj mistycznej kody, a¿ w koñcu zosta³ tylkob³yszcz¹cy pyzaty ksiê¿yc.- Robimy coœ, Skrybo? - spyta³ z ty³u ¯uk.- Jasne, ¯uczku - odpar³em.- Rozwi¹zujemy codzienn¹ krzy¿Ã³wkê.A teraz zamkn¹æsiê wszyscy w cholerê.Wszyscy zamknêli siê w cholerê.Nawet ¯uk.Czekaliœmy na coœ, ka¿de z nas, a deszcz wisia³ w powietrzu.Tristana nie by³o ju¿ od pó³ godziny.Co on tam, do jasnej cholery, tak d³ugo robi?O przedni¹ szybê zabêbni³y pierwsze krople.Rozpryskiwa³y siê po szkle jakdu¿e, gor¹ce monety.- Gdzie on siê podziewa? - fuknê³a zniecierpliwiona Mandy.- Ju¿ idzie - odpar³em.- Spokojnie, ludzie.Sam w to nie wierzy³em.Na tle ha³d szk³a widzia³em poruszaj¹ce siê cienie.- Co siê, do kurwy nêdzy, dzieje, cholera?! - wrzasn¹³ ¯uk.- Co tam jest, dokurwy nêdzy, grane?- Mam wszystko pod kontrol¹, ¯uk.- No to, kurwa, poka¿, ¿e masz, cz³owieku! Tracê cierpliwoœæ.I dobi­ja mnie nadok³adkê to cholerne ramiê!- Psy ci je opatrywa³y.- Tym gorzej.Nie wiedzia³em, co powiedzieæ.La³o ju¿ na ca³ego.Wysiad³em z furgonetki, ¿eby nie s³uchaæ ju¿ tych z ty³u, ideszcz zmywaj¹cy skórê przyniós³ takie ukojenie, ¿e chcia³o mi siê krzyczeæ naca³e gard³o.Tristana nie by³o ju¿ trzy kwadranse.Podszed³em do miejsca, gdzie sp³onê³a nasza pierwsza furgonetka.Zas³ane by³o ju¿ pot³uczonym szk³em.Wypatrywa³em œladów tamtego zdarzenia, ale nic nie znalaz³em.Tylko mieni¹c¹siê têczowo plamê oleju na asfalcie.Ale ów po¿ar mia³ miejsce przed wiekami, a ten œwie¿y wyciek oleju pochodzi³zapewne z innego pojazdu, z jakiegoœ póŸniejszego wypadku, a zreszt¹ niewiadomo, czy Brid i Stwór jeszcze ¿yj¹ i czy nie gram czasem par¹ dwójek.Mo¿enigdy nie bêdê mia³ na rêku nic lepszego.Do od³amków szk³a czepia³y siê k³aczki psiej sierœci, i coœ namalowa³o natrotuarze s³owa “Das Uberpies".Kaleczy³em sobie stopy.Kostka znowu mnie bola³a, podwin¹³em wiêc nogawkê d¿insów i stwierdzi³em, ¿e zrany coœ siê s¹czy, jakby otwiera³y siê te tworz¹ce j¹ maleñkie dziurki.Tristan wci¹¿ nie wraca³.S³ysza³em, jak ¯uk krzyczy z bólu w furgonetce, ale nie zwraca³em na to uwagi.Wy³¹czy³em siê.Mia³em inne problemy.Krople czarnego deszczu œcieka³y mi z powiek, tworz¹c przed oczymaprzes³aniaj¹c¹ widok kurtynê z paciorków.Us³ysza³em chrzêst szk³a po prawej, iodwróciwszy siê, zobaczy³em zbli¿aj¹cego siê mê¿czyznê.Wy­gl¹da³ tak groŸnie,¿e w pierwszej chwili przemknê³o mi przez myœl, ¿e tojakiœ oprych.Potem dostrzeg³em dwa psy na podwójnej smyczy, któr¹ trzy­ma³ wjednym rêku.Przez jedno ramiê mia³ przewieszonego obrzyna, przez drugiebrezentow¹ torbê.W drugim rêku trzyma³ szpadê.I w miarê jak siê zbli¿a³,wychwytywa³em dalsze szczegó³y: twarz pomalowana w pasy; ten wyraz oczu, wyrazniezachwianej determinacji, jak u zwierzêcia.Zrobi³ kilka ostatnich kroków, tych, które nas jeszcze dzieli³y, trudnychkroków.Jego ³ys¹, lœni¹c¹ w blasku ksiê¿yca g³owê pstrzy³y tu i tam ciem­neplamki, jakby strupki zakrzep³ej krwi.- Tristan? - zapyta³em.- To ty? Nieznajomy milcza³.- Coœ ty zrobi³, cz³owieku? Gdzie twoje w³osy?- Ogoli³em je.Dwa psy szarpa³y siê na smyczy i wy³y do ksiê¿yca, rozdra¿nione p³ywami krwiwywo³ywanymi przez jego grawitacjê.- To drastyczne posuniecie - stwierdzi³em [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl