do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego ich nie poczuliœmy? Byli bli¿ej mnie ni¿ Fahin i Obron, a niepoczu³em nic.- S¹ sposoby na to, ¿eby zaæmiæ myœli, oszukaæ dalwzrok.To nie jest technika,z któr¹ jesteœmy w Ashwell bardzo zaznajomieni i nigdy nie widzia³em jejzastosowanej tak skutecznie jak dzisiaj.Jedna Pani wie, jak siê jej nauczyli.I oswoili równie¿ szybkolisy.To zdumiewaj¹ce.Bêdziemy musieli rozes³aæpos³añców do innych miast i ostrzec je przed tymi nowymi osi¹gniêciami.- Czy pan myœli, ¿e jest ich tam wiêcej? - Edeard wyobrazi³ sobie ca³e armiebandytów zmierzaj¹ce ku ich ma³ej karawanie.- Nie.Dzisiaj zmusiliœmy ich do walki.I nawet jeœli s¹ jacyœ inni przyczajeniw okolicy, teraz zrobi¹ sobie przerwê na rozmyœlania.Ich zasadzka siê nieuda³a.Dziêki tobie.- Za³o¿ê siê, ¿e Janene i inni nie uwa¿aj¹ jej za nieudan¹ - powiedzia³ Edeardz gorycz¹.Nie dba³ o to, ¿e jest niegrzeczny w stosunku do Melzara.Po tymwszystkim, nic nie wydawa³o siê szczególnie wa¿ne.- Nie mogê ci na to odpowiedzieæ, ch³opcze.Przykro mi.- Dlaczego oni to robi¹? - spyta³ Edeard.- Czemu ci ludzie ¿yj¹ sobie tutaj,krzywdz¹c innych? Czemu nie ¿yj¹ we wsiach, po domach? S¹ tylko dzikusami.- Wiem, ch³opcze.Ale oni znaj¹ tylko to.Wychowano ich w dziczy i oniwychowaj¹ dzieci w ten sam sposób.To nie jest cykl, który moglibyœmy przerwaæ.Zawsze bêd¹ ludzie ¿yj¹cy poza cywilizacj¹.- Nienawidzê ich.Zabili moich rodziców.Teraz zabili moich przyjació³.Powinniœmy ich wytêpiæ.Wszystkich.To jedyny sposób, by pozwolono namkiedykolwiek ¿yæ w spokoju.- Przemawia przez ciebie gniew.- Wszystko mi jedno, tak w³aœnie czujê.Tak czu³em zawsze.- Prawdopodobnie tak jest.W tej chwili prawie siê z tob¹ zgadzam.Ale mojapraca polega na tym, by wszystkich bezpiecznie doprowadziæ do domu.- Melzarpochyli³ siê blisko, badaj¹c wyraz twarzy i myœli Edearda.- Czy mi w tympomo¿esz?- Tak, proszê pana.Pomogê.- W porz¹dku, teraz przywo³aj znowu nasze gewilki.- Dobrze.Co z szybkolisem? - Edeard ci¹gle by³ œwiadom zwierzêcia, kr¹¿¹cegona granicy jego dalwzroku.Lis by³ zdezorientowany, têskni³ za swoimoryginalnym w³aœcicielem.- Szybkolisem?- Edeard go oswoi³ - wyjaœni³ Oberon.- Podniós³ go trzeci¹ rêk¹ i kaza³ muzaatakowaæ bandytów.Inni uczniowie obrócili siê, by spojrzeæ na Edearda.Mimo wyczerpania i lêku,dominuj¹cego w ich myœlach, wielu z nich zareagowa³o zaskoczeniem, a nawetpewn¹ trosk¹.- Mówi³em wam - powiedzia³ Edeard ponuro.- Wiem jak obchodziæ siê zezwierzêtami.Tym w³aœnie zajmuje siê moja Gildia.- Nikt nigdy nie oswoi³ szybkolisa - powiedzia³ Toran.Melzar rzuci³ mu zirytowane spojrzenie.- Bandyci oswoili - zauwa¿y³ Genril.- Widzia³em na nich obro¿e.- One ju¿ nauczy³y siê s³uchaæ - wyjaœni³ Edeard.- Moje rozkazy by³ysilniejsze, to wszystko.- W porz¹dku - powiedzia³ Melzar.- Zawo³aj szybkolisa.Jeœli mo¿esz gokontrolowaæ, wykorzystamy go do pilnowania karawany.Jeœli nie, có¿.-Poklepa³ sw¹ strzelbê.- Ale ostrzegam ciê teraz ch³opcze, starszyzna wsi niepozwoli ci go trzymaæ.3Wed³ug Aarona, Riasi skorzysta³o na tym, ¿e straci³o status miasta sto³ecznego.Zachowa³o rozbudowan¹ infrastrukturê, rozleg³e parki, dobrze utrzyman¹ sieætransportow¹ i znakomite oœrodki rekreacyjne.A gdy ministerstwa i urzêdnicyprzenieœli siê za ocean do Makkathranu2, z codziennego ¿ycia znikn¹³ dokuczliwystres.Spad³y równie¿ niebotyczne ceny nieruchomoœci.Zosta³o bogate miasto zwszelkimi udogodnieniami, a ludnoœæ znów siê powiêksza³a i prowadzi³a przyjemne¿ycie.Tu Aaronowi by³o znacznie ³atwiej.Lot taksówk¹ z Makkathranu2 trwa³ dziewiêægodzin.Wyl¹dowali w kosmoporcie wœród setki podobnych pojazdów.Na szczêœcieCorrie-Lyn spa³a przez wiêksz¹ czêœæ podró¿y.Gdy siê obudzi³a, spokojnierobi³a to, co jej poleci³.Ruchomymi chodnikami przemieszczali siê po wielkimterminalu, zajrzeli do prawie wszystkich poczekalni.Dopiero wtedy wróci³ napostój taksówek i pojecha³ do starego gmachu parlamentu w centrum miasta.Terazprzed po³udniem w tym rejonie panowa³ o¿ywiony ruch.Zmienili taksówkê.Potemjeszcze raz.Po dwóch przesiadkach wyl¹dowali w dzielnicy mieszkalnej nawschodnim brzegu rzeki Camoa.Podczas lotu z Makkathranu2 Aaron wynaj¹³ apartament na parterzepiêtnastopiêtrowego domu.Jako kryjówkê.Transakcja odby³a siê dyskretnie.Corrie-Lyn chyba uzna³a to miejsce za bezpieczne.Aaron wiedzia³, ¿e zmianataksówek i p³acenie za wynajem mieszkania monetami, których nie da siêwytropiæ, to czysto amatorskie posuniêcia.Ka¿dy œrednio rozgarniêty policjantwyœledzi³by ich w jeden dzieñ.Dwa dni up³ynê³y mu bezczynnie.Przez pierwsz¹ dobê Corrie-Lyn trzeŸwia³a.Pozwala³ jej zamawiaæ dowolne ubrania i jedzenie, ale zabroni³ alkoholu iaerozoli.Ca³y drugi dzieñ wychodzi³a z monstrualnego kaca.Stroi³a fochy.Wiedzia³, ¿e traumatycznie prze¿y³a likwidacjê oddzia³u kapitana Manby’ego.Wnocy s³ysza³, jak p³acze w swoim pokoju.Nastêpnego ranka postanowi³ poprawiæ jej nastrój œniadaniem.Wytwór jednostkikulinarnej wzbogaci³ o œwie¿e produkty z miejscowych delikatesów.Na pocz¹tkubluefruit z Olberonu, potem tost francuski z karmelizowanym bananem.G³Ã³wnedanie: bliny ze sma¿onymi jajkami kaczymi, grilowany grzyb ubañski i wêdzonybekon z Ayrshire, na którym po³o¿ono omlet z kawiorem.Herbata - autentycznyassam.Tylko to móg³ piæ rankiem.To nie by³a dla niego najlepsza pora dnia.- Jejku! - powiedzia³a z podziwem Corrie-Lyn.Wysz³a ze swojego pokoju ubrana wpuszysty niebieski szlafrok.Ujrza³a zastawiony stó³ i natychmiast siêo¿ywi³a.- Do bluefruit jest cukier.Otrzymany z tuberów z Dranscome, najlepszy wgalaktyce - wyjaœni³.Posypa³a owoc srebrzystym pudrem i spróbowa³a kawa³ek.- Hmm, dobre.- £y¿eczk¹ wybiera³a mi¹¿sz.Aaron usiad³ naprzeciw niej i wypi³ pierwszy ³yk herbaty.Stó³ sta³ przy du¿ymna ca³¹ œcianê oknie, mieli z niego widok na rzekê.Kilka wielkich barekoceanicznych sunê³o tu¿ nad pofalowan¹ wod¹.Omija³y je mniejsze jednostki.Aaron tego nie widzia³ - wbi³ wzrok w rozciêcie kobiecego szlafroka,ods³aniaj¹ce jej piersi.Jêdrne, wspaniale ukszta³towane; podziwia³ jeradoœnie.Mia³a œwietne cia³o.Szuka³ potwierdzenia, przeœlizguj¹c siê wzrokiempo jej nogach.Nie otrzyma³ mentalnych wskazówek na temat tego, czy ma uprawiaæz ni¹ seks.Przypuszcza³ wiêc, ¿e hormonalny podziw pochodzi³ od niego.Uœmiechn¹³ siê lekko.W koñcu to normalne.- Nie jesteœ agentem firmy wynajmuj¹cej statki kosmiczne - stwierdzi³abezceremonialnie.Jej twarz wyra¿a³a z³oœæ.Uœwiadomi³ sobie, ¿e czêœæ jego odczuæ przes¹czy³o siê do gajasfery.- Nie.- Wiêc kim jesteœ?- Chyba czymœ w rodzaju tajnego agenta.- Chyba?- Tak.- Nie wiesz na pewno?- W zasadzie nie.- Co przez to rozumiesz?- To proste.Jeœli niczego nie wiem, niczego nie mogê wyjawiæ.Wiem jedynie, ¿epewne rzeczy muszê zrobiæ.- Czyli nie masz ¿adnych wspomnieñ, kim jesteœ?- Nie, w zasadzie nie.- A wiesz, dla kogo pracujesz?- Te¿ nie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl