do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Tessa odetchnęła mglistym powietrzem.Smakowało miastem: metalem, popiołem, końmi i rzeką.Czasami wydaje mi się, że tego wszystkiego nie zniosę.Lepiej, żebym nigdy się nie dowiedziała, kim jestem.Wolałabym, żeby Nate został w domu i żeby nic się nie wydarzyło!– Czasami nasze życie zmienia się tak szybko, że za tą zmianą nie nadążają umysły i serca – powiedział Jem.– I kiedy tęsknimy za tym, co było, właśnie wtedy czujemy największy ból.Mogę cię jednak zapewnić, bo wiem to z doświadczenia, że przyzwyczaisz się do nowego życia i nie będziesz potrafiła sobie przypomnieć, jak wyglądało stare.– Twierdzisz, że przyzwyczaję się do tego, że jestem czarownicą czy nie wiadomo kim?– Zawsze byłaś tym, kim jesteś teraz.Musisz jedynie oswoić się ze świadomością, że jesteś, kim jesteś.Tessa wzięła głęboki wdech i wolno wypuściła powietrze.– Tam, w salonie, nie mówiłam tego wszystkiego poważnie.Wcale nie uważam, że Nefilim są aż tacy okropni.– Wiem, że nie miałaś tego na myśli.Inaczej nie byłoby cię tutaj, tylko siedziałabyś przy łóżku brata i strzegła go przed naszymi niecnymi zamiarami.– Will też nie mówił poważnie – stwierdziła po chwili Tessa.– Nie skrzywdziłby Nate'a.– Masz rację.– Jem spojrzał w stronę bramy.– Ale jestem zaskoczony, że to wiesz.Ja potrzebowałem lat, żeby zrozumieć Willa.Żeby wiedzieć, kiedy mówi poważnie, a kiedy nie.– Więc nigdy się na niego nie gniewasz? Jem zaśmiał się głośno.– Tego bym nie powiedział.Czasami mam ochotę go udusić.– Jak, u licha, się powstrzymujesz?– Idę do mojego ulubionego miejsca w Londynie, stoję, patrzę na wodę, rozmyślam o ciągłości życia, o tym, jak toczy się rzeka, niepomna na nasze małe troski.Tessa słuchała go zafascynowana.– To działa?– Niezupełnie, ale potem sobie myślę, że gdybym naprawdę chciał, mógłbym go zabić we śnie, i wtedy czuję się lepiej.Tessa zachichotała.– Gdzie jest to twoje ulubione miejsce?Jem zastanawiał się przez chwilę, po czym wstał ze stopnia i wyciągnął do niej rękę.– Chodź, pokażę ci.– To daleko?– Nie.Zaledwie pół godziny spaceru.– Uśmiechnął się.Ma uroczy uśmiech, pomyślała Tessa.i zaraźliwy.I po raz pierwszy od wieków ona też uśmiechnęła się w odpowiedzi.Ujęła dłoń Jema, ciepłą i zaskakująco silną.Stojąc na schodach, obejrzała się na Instytut i po krótkim wahaniu pozwoliła się zaprowadzić do żelaznej bramy i dalej w nocne miasto.Rozdział czternasty: Most Blackfriars „Dwadzieścia mostów od Tower do Kew Chciało wiedzieć to, co rzeka wie".– Rudyard Kipling, The River's TaleWychodząc przez bramę Instytutu, Tessa poczuła się jak Śpiąca Królewna, która opuszcza zamek otoczony cierniową gęstwiną.Od Instytutu stojącego pośrodku placu ulice biegły we wszystkich głównych kierunkach, prowadząc w wąskie, kamienne labirynty.Jem poprowadził ją wąskim przejściem między budynkami, nadal kurtuazyjnie trzymając dłoń na jej łokciu.Niebo w górze było stalowe, ziemia nadal wilgotna po deszczu, ściany domów – które jakby napierały na siebie – po– f kryte plamami wilgoci i czarnego osadu.Jem przez całą drogę podtrzymywał rozmowę na zwyczajne tematy.Opowiadał jej o swoich pierwszych wrażeniach po przyjeździe do Londynu.Wszystko wydawało mu się wtedy jednolicie szare, nawet ludzie! Nie potrafił uwierzyć, że w jednym miejscu może tyle padać, i to nieprzerwanie.Wilgoć przenikała do jego kości i myślał, że w końcu pokryje się mchem jak drzewo.– Przyzwyczaj się do deszczu – poradził, kiedy wyszli z wąskiego pasażu na szeroką Fleet Street.– Nawet jeśli czasami czujesz, że można by cię wykręcić jak szmatkę.Tessa jeszcze miała w pamięci chaos panujący za dnia, tak że ucieszyła się, widząc, o ile spokojniej jest tu wieczorem.Zamiast tłumów tylko nieliczni przechodnie kroczyli chodnikiem ze spuszczonymi głowami, trzymając się ciemniejszych miejsc.Nadal jeździły powozy, trafiali się pojedynczy jeźdźcy, ale żaden chyba ich nie zauważył.Czar? Nie spytała o to Jema, tylko z przyjemnością go słuchała.Dowiedziała się od niego, że jest to najstarsza część miasta, że właśnie tutaj narodził się Londyn.Sklepy stojące wzdłuż ulicy były zamknięte, żaluzje opuszczone, ale z każdej powierzchni krzyczały ogłoszenia i reklamy: od mydła Pearsa i toniku do lamp parafinowych po wykłady o spirytyzmie.Idąc, Tessa widziała między budynkami iglice Instytutu i zastanawiała się, czy jeszcze ktoś może je zobaczyć.Pamiętała kobietę o zielonej skórze, z piórami.Czy Instytut rzeczywiście był ukryty w najbardziej widocznym miejscu? Ciekawość w końcu zwyciężyła.Tessa zapytała Jema.– Pokażę ci coś – powiedział.– Zatrzymaj się tutaj.– Wziął ją pod łokieć i obrócił tak, że stanęła twarzą do ulicy.Wyciągnął rękę.– Co tam widzisz?Tessa zmrużyła oczy i popatrzyła na drugą stronę ulicy.Znajdowali się blisko skrzyżowania Fleet Street z Chancery Lane.Wydawało się, że w tym miejscu nie ma nic godnego uwagi.– Front banku.A teraz pozwól swojemu umysłowi zejść z utartych ścieżek – rzekł Jem tym samym cichym głosem.– Spójrz na coś innego, ale nie wprost, tylko tak, jak patrzyłabyś na kota, żeby go nie spłoszyć.Zerknij jeszcze raz na bank, kątem oka.A teraz popatrz bezpośrednio i bardzo szybko!Tessa spełniła polecenie.i wytrzeszczyła oczy.Bank zniknął.Na jego miejscu stała tawerna o ścianach z muru pruskiego, z wielkimi oknami o szybach w kształcie rombów.Światło jarzące się w środku barwiło je na czerwonawo.Podobny kolor miał blask, który wylewał się na chodnik przez otwarte frontowe drzwi.Za szybami, wśród dymu, poruszały się czarne cienie.Nie znajome, ludzkie postacie, tylko bardzo wysokie i chude, dziwnie wydłużone albo ze zbyt wieloma kończynami.Wybuchy śmiechu mieszały się z wysokimi tonami pięknej muzyki, zniewalającej i uwodzicielskiej.Nad drzwiami wisiał szyld z człowiekiem ciągnącym za nos rogatego demona.Napis pod rysunkiem głosił: „Diabelska Tawerna".To tutaj Will był przedwczoraj.Tessa spojrzała na Jema.Wpatrywał się w gospodę, trzymając dłoń na jej ramieniu.Czerwone światło odbijało się w jego srebrnych oczach jak zachód słońca na wodzie.– To jego ulubione miejsce? – zapytała.Jem drgnął, jakby się obudził.Popatrzył na nią i się roześmiał.– O, Panie, nie.Po prostu chciałem, żebyś to zobaczyła.W tym momencie z tawerny wyszedł mężczyzna w długiej czarnej pelerynie i eleganckim kapeluszu z mory.Kiedy spojrzał w górę ulicy, Tessa zobaczyła, że jego skóra ma atramentową barwę, a włosy i broda są białe jak śnieg.Nieznajomy ruszył na wschód w stronę Strandu, a Tessa ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale nie ściąga na siebie zaciekawionych spojrzeń.Przechodnie go nie dostrzegali, jakby był duchem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl