[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— I do zobaczenia za tydzień!— Do zobaczenia… do zobaczenia…Ich szczęśliwe głosy umilkły.Wyłączyłem swoją fonię i pokiwałem głową w zamyśleniu.— Nasz Eryczek — rzekłem — sam pcha się pod pantofel żony.— Ty też tak w swoim czasie zarobisz — zaśmiał się Paweł II.— Prosta sprawa: dzielenie się odpowiedzialnością nie zawsze jest mądre, ale zawsze jest wygodne.— Nie przeczę.Ale w wypadku Eryka jest to nie tylko wygodne, lecz przede wszystkim mądre.Tak! Dadzą sobie radę ci oboje.A chciałbym — dodałem z satysfakcją — zobaczyć teraz minę zastępcy Starego Morsa.— Jakiego znowu starego morsa? — zdumiał się Paweł II.— Przecież na Księżycu nie ma morsów.— Och, nie nudź! Tak sobie nazwałem generalnego dyrektora.— Rozumiem.— Zaś jeśli chodzi o „nienudzenie” — dodał lodowatym głosem — mogę się w ogóle nie odzywać.— Pawle! — szepnąłem z cichą rozpaczą.— Obrażasz się już całkiem po ludziku.To spróbuj teraz nie mniej po ludzku wczuć się w moją, a raczej w naszą sytuację.Przecież obaj nie wiemy, jak uniknąć głupiego rozgłosu wokół naszej współpracy, co robić i jak się bronić przed działaczami i kibicami rajdów…— Co do mnie — przemówił współczującym już tonem — to mam wyrobiony pogląd na tę sprawę.Jeśli chodzi o jakieś głupie sensacje wokół naszej przyjaźni i współpracy, nie sądzę, żebyśmy trafiali na samych łowców sensacji.Takim poślesz na wywiad choćby waszego Domka.On jest, jak to sam zauważyłeś, bardzo ładnie zepsuty i nagada im wiele różnych śmieszności.A z mądrymi można porozmawiać, jeśli tylko konstruktorzy się zgodzą.Jestem zaś pewien, że się zgodzą.Nauka nie może być tajemnicą, tak jak nie może być głupią sensacją.Jeśli zaś chodzi ewentualne kłopoty z rajdami, masz kogoś, kto w każdej sytuacji cię obroni… jeśli tylko zajdzie potrzeba obrony.— Kogo? Przecież nie będę prosił o pomoc ani mamusi, ani tatusia.Cała buda, więcej, całe miasto nie pozbierałoby się od śmiechu.— A Melassa ci wystarczy?Zamilkłem na dłuższą chwilę.Potem zaś rzekłem uroczyście i z głębokim przekonaniem:— Pawle! Jesteś wielkim człowiekiem.Powiadam: bardzo mądrym, wielkim człowiekiem.— Nie przesadzaj, staruszku.— Nie przesadzam, staruszku.Za pomysł z Melassą należy ci się pełne najgłębszego szacunku uznanie.Tylko czy on zechce mnie bronić?— Podejrzewam, że on nie tylko będzie cię bronił przed małowartościowymi rajdami, ale będzie też cię namawiał do udziału w comiesięcznych sprawdzianach i lotach dla kandydatów do Szkoły Głównej Pilotażu Wielkich Wypraw.— Nie wierzę!— Twoja sprawa.Pozwól jednak, że ja pozostanę swoim zdaniu.Nie odpowiedziałem mu na te słowa, on zaś taktownie zamilkł.Sprawa, o którą zahaczył przed chwilą Paweł II, przekraczała jak na razie ramy mojej wyobraźni i umysłowej wydolności.Gdyby mi dziś kazano cokolwiek w tej materii rozstrzygnąć, zdołałbym tylko rozłożyć ręce i głupio milczeć.Tym bardziej że dotychczas istniała w naszej rodzinie cicha umowa na temat moich dalszych studiów.Pracowałem nad tym, i to dość ostro, by uzyskać miejsce wśród kandydatów na studia w Instytucie Matematyki Teoretycznej (ze specjalizacją w dziedzinie geometrii pięciowymiarowej).Oczywiście jak każdy młody człowiek marzyłem też czasami o kandydowaniu do którejś ze szkół głównych Ośrodka Wielkich Wypraw.Istniał jednak pewien nigdy nie dopowiedziany do końca problem.Nasza matka ani jednym słowem nie sprzeciwiła się, kiedy Lutek uzyskał miejsce w Instytucie Konstruktorów przy Ośrodku Wielkich Wypraw.Natomiast w moim przypadku matka (może nawet nieświadomie) pierwsza zaczęła popierać i rozwijać moje zainteresowania matematyczne.Dlaczego? Sprawa właściwie była zrozumiała.Nie jest łatwo być matką pracowników Ośrodka Wielkich Wypraw.Każdy z nich może stać się uczestnikiem kolejnej wyprawy w galaktykę.A takie wyprawy trwają lata, czasem dziesiątki lat.Bywało zaś i tak, że przepadały na zawsze.Jeśli więc i ja poszedłbym śladem Lutka, matka chyba znów nie powiedziałaby ani słowa.Uśmiechałaby się jednak rzadziej, a cierpiała częściej.Zamyśliłem się niezbyt wesoło.Paweł II też się chyba nad czymś zadumał.Może nawet urządził sobie małą drzemkę.W tym jednak momencie, kiedy zacząłem go o coś podobnego podejrzewać, odezwał się trzeźwym głosem:— Paweł.Woła Centrala Stodwudziestki.Trzeba przyjąć.Trudno.Miał rację.Trzeba było przyjąć.Zresztą damski głosik, który mnie wzywał, był bardzo miły — w sam raz dla drobnej blondyneczki o błękitnych oczkach (choć niewykluczone, że mogła to być też brunetka wzrostu metr dziewięćdziesiąt).Westchnąłem, włączyłem fonię, potwierdziłem swoją tożsamość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]