do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każda zabrała z sobą kołek od kiełbasy, żeby nie zapomnieć, w jakim celu podróżuje;kołek służył każdej zarazem jako kij wędrowny.Wyruszyły z początkiem maja, a powróciły po roku dopiero, również w maju.Wróciły jednaktylko trzy.Czwarta nie przyszła i nie dała o sobie znaku życia.Nadszedł więc dzieńrozstrzygający.244– Tak już jest w życiu, że największą przyjemność musi zawsze popsuć coś przykrego! –powiedział mysi król i wydał rozkaz zaproszenia wszystkich myszy w obrębie wielu mil wokoło.Miały się zebrać w kuchni.Trzy myszy podróżniczki stanęły osobno rzędem, a na miejscuprzeznaczonym dla zaginionej myszy umieszczono kołek od kiełbasy spowity krepą.Nikomu niewolno było przemówić, dopóki te trzy nie wypowiedziały swoich mów i dopóki król niezdecydował, co się potem będzie mówiło.A teraz posłuchajmy.IICo widziała i czego się nauczyła w podróży pierwsza myszka– Gdy wyruszyłam w szeroki świat – opowiadała mała myszka – myślałam, podobnie jakwiele innych istot w moim wieku, że pochłonęłam już całą wiedzę, a tymczasem tak wcale niejest: muszą przejść dni i lata, zanim się to osiągnie.Wyruszyłam od razu na morze, wsiadłam nastatek, który żeglował na północ.Słyszałam, że kucharz okrętowy radzi sobie jak najlepiej, ale tonie sztuka sobie radzić, gdy ma się do rozporządzania całe połcie słoniny, beczki solonego mięsai mąki.Żyje się tam wspaniale, ale nie ma okazji, żeby nauczyć się przyrządzania zupy z kołkaod kiełbasy.Żeglowaliśmy wiele dni i nocy; miałam już aż nadto wilgoci i kołysania.Gdyprzybyliśmy do celu, opuściłam statek; było to daleko na północy.Dziwne to uczucie wyruszyć ze swego rodzinnego kącika płynąć okrętem i nagle znaleźć sięo setki mil, daleko, w zupełnie obcym kraju.Były tam dzikie lasy sosnowe i brzozowe, któremocno pachniały.Nie lubię tego, zioła wydawały tak mocną woń, że aż zaczęłam kichać;przypomniała mi się kiełbasa.Były tam też leśne jeziora, których wody z bliska były czyste, alez daleka robiły wrażenie czarnych jak atrament.Pływały po nich białe łabędzie, które zrazuwzięłam za pianę, tak były nieruchome, ale potem, gdy wyszły na ląd, zobaczyłam, jak fruwają ijak chodzą, poznałam je od razu; należą do rodu gęsiego, poznać to po ich chodzie.Nikt nie jestw stanie ukryć własnego pochodzenia.Ja sama przebywałam z moimi krewnymi, z leśnymi ipolnymi myszkami, ale niewiele się mogłam dowiedzieć od nich o przyrządzaniu potraw, aprzecież po to wyruszyłam za granicę.Pomysł przyrządzania zupy z kołka od kiełbasy wydał im245się tak dziwny, że natychmiast rozgadały o tym po całym lesie, ale wszyscy uważali go zaniewykonalny.Nie mogłam więc przypuszczać, że tutaj właśnie, i to tej samej jeszcze nocy,będę wtajemniczona w sposoby przyrządzania tej potrawy.Była to właśnie noc świętojańska,dlatego to zioła pachniały tak mocno, jeziora były takie przezroczyste, jednocześnie ciemne, itak pięknie na tym tle wyglądały białe łabędzie.Na skraju lasu między trzema czy czteremadomami wzniesiono duży słup wysokości głównego masztu, a na jego szczycie wisiały wieńce iwstęgi.Dziewczęta i chłopcy tańczyli i śpiewali wokół masztu przy dźwiękach skrzypiecjakiegoś grajka.Było wesoło i pięknie o zachodzie słońca, w blasku księżyca, ale ja nie brałamudziału w zabawie.Cóż ma wspólnego mała myszka z tańcem w lesie? Siedziałam w miękkimmchu i mocno trzymałam w łapce mój kołek.Księżyc oświecał szczególnie jasno jedno miejsce,gdzie na drzewie lśnił mech tak delikatny (śmiało mogę to powiedzieć) jak futerko mysiegokróla; był przy tym zielony i miły dla oka.Nagle zjawił się orszak rozkosznych maleńkichistotek, sięgających zaledwie moich kolan.Wyglądały jak ludzie, ale były proporcjonalniejzbudowane.Były to elfy, ubrane w wykwintne sukienki z płatków kwiatowych, przystrojone wskrzydełka muszek i komarów; wcale to niebrzydko wyglądało.Zdawało się, że czegoś szukają,nie wiedziałam czego, wtem kilkoro z nich podeszło do mnie, a najwytworniejszy wskazał namój kołek od kiełbasy i powiedział: „Oto jest właśnie to, czego nam trzeba, jaki ostry, jakidoskonały!” Im dłużej patrzył na mój wędrowny kij, tym bardziej się nim zachwycał.„Pożyczyć mogę, ale nie na stałe”, powiedziałam.„Nie wolno zatrzymać!”, powtórzyły chórem wszystkie, schwyciły mój kołek i poskoczyły znim do miejsca, w którym mech się tak ślicznie zielenił, tu wbiły patyczek w sam środek.I one chciały mieć swój maszt majowy, jak ludzie, i oto miały; był jakby dla nich stworzony.Teraz go przystrojono – to był dopiero widok!Małe pajączki snuły wokół niego złote nici, zawieszały powiewne welony i chorągwie takdelikatnie utkane i tak piękne wybielone w blasku księżyca, że aż mnie oczy bolały; zeskrzydełek motyli brały barwy i rozsiewały je po bieli płótna, kwiaty i diamenty błyszczały nanim jasno, nie poznałam mego kołka.Z pewnością na całym świecie nie było takiego masztu jakten.Teraz dopiero zeszło się całe duże towarzystwo elfów, były one zupełnie bez ubrania, niemogły być bardziej wytworne.Mnie również zaproszono, ale kazano mi się trzymać w pewnymoddaleniu, gdyż byłam dla nich za duża.Rozbrzmiała muzyka podobna do dźwięku tysięcy szklanych dzwoneczków, tak silna i246dźwięczna.Zdawało mi się, że to łabędzie śpiewają, miałam uczucie, że rozróżniam głosykukułek i kosa, wreszcie jakby rozśpiewał się cały las, rozległy się głosiki dziecięce, dzwony iśpiew ptaków, najpiękniejsze melodie na świecie – a wszystko to rozbrzmiewało z majowegomasztu elfów, w który przemienił się mój kołek od kiełbasy.Nigdy nie przypuszczałam, że możesłużyć do czegoś podobnego.Widocznie wszystko zależy od tego, w czyim jest ręku.Byłambardzo wzruszona i płakałam tak, jak potrafi płakać taka mała myszka, płakałam z czystejradości.Noc wydawała mi się za krótka i rzeczywiście nie jest ona o tej porze zbyt długa na północy.O świcie zerwał się wietrzyk, powierzchnia leśnego jeziora zmarszczyła się, a wszystkiechorągiewki i welony zatrzepotały w powietrzu; kołyszące się domki z pajęczyny, wiszącemosty i balustrady, czy jak tam się to wszystko nazywa, rozpostarte między liśćmi, porwał wiatr.Sześć elfów odniosło mi z powrotem mój kołek pytając, czy nie mam żadnego życzenia, które bymogły spełnić.Wtedy poprosiłam, by mnie nauczyły, jak się przyrządza zupę z kołka odkiełbasy.„Widziałaś przecież przed chwilą, jak my to robimy – powiedział najwytworniejszy elf iroześmiał się.– Z trudnością poznałaś swój własny patyczek.”„Ach, więc o tym myślisz – rzekłam i zapoznałam go z celem mojej podróży i z nadziejami,jakie pokładają we mnie w domu.– Jaki pożytek odniesie nasz mysi król i cały naród, jeśli imnawet opowiem o wspaniałościach, które tu widziałam? Przecież nie będę mogła wytrząsnąć ichz kołka i powiedzieć: «Patrzcie, oto kołek, a potem będzie zupa.» Byłaby to potrawa, którasmakowałaby chyba już tylko sytym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl