do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do czworonożnego zwierzęcia.- Equus caballus - zgodziłem się - Nieparzystokopytny roślinożerny ssak.A co oznacza algebraiczny symbol „X”?- „X”? Cokolwiek.To niewiadoma.- Dobrze.Zatem symbol „X” może reprezentować wszystko, co będziemy chcieli, żeby reprezentował, z tym, że zawsze to samo w danym kontekście, tak jak w danym równaniu matematycznym.Ale koń jest także tylko symbolem - to dźwięk wydobywający się z naszego gardła albo kilka znaków na tablicy.I teoretycznie moglibyśmy również podstawiać go za dowolną rzecz, prawda? Idzie mi o to, że gdybyśmy się umówili, tylko my dwaj, że słowo „koń” oznaczać będzie podręcznik gramatyki, to moglibyśmy wówczas powiedzieć: „Otwórz swojego konia na stronie dwudziestej”, albo: „Czy przyniosłeś dzisiaj do szkoły swojego konia?”I tylko my dwaj wiedzielibyśmy, o co nam chodzi, prawda?- Na pewno.Myślę, że tak.- Z całego serca pan Blakesley nie miał ochoty zgodzić się ze mną.Przeczuwał, że wpadł w jakąś pułapkę, lecz nie miał już odwrotu.- Oczywiście, my wiedzielibyśmy.Tyle że nikt inny by nas nie rozumiał - oto cała zasada tajnych szyfrów.Naturalnie nie istnieje żadna przyczyna, dla której symbol „koń” miałby zawsze odnosić się do podręcznika gramatyki, za miast do ssaka Equus caballus: znaczenia słów są przeważ nie arbitralnymi konwencjami historycznymi przypadkami.Ale zostało ustalone, zanim pan i ja mieliśmy cokolwiek do powiedzenia na ten temat, że słowo „koń” odnosić się będzie do ssaka Equus caballus, i jeśli pragniemy, aby nasze wypowiedzi były zrozumiałe dla większości ludzi, musimy się zgodzić na tę konwencję.Musimy mówić „koń”, gdy mamy na myśli ssaka Equus caballus, a „podręcznik gramatyki”, kiedy mamy na myśli przedmiot leżący tutaj, przede mną, na siole.Wolno panu łamać reguły, ale nie wtedy, gdy pragnie pan być zrozumiany.Jeżeli chce pan być rozumiany, to jedynym sposobem „uwolnienia” się od reguł jest dogłębne, mistrzowskie przyswojenie ich sobie, tak aby się stały pańską drugą naturą.Oto paradoks: w każdym złożonym społeczeństwie człowiek jest zazwyczaj wolny do tego stopnia, do jakiego akceptuje normy obowiązujące w tym społeczeństwie.Kto jest bardziej wolny w Ameryce? - zapytałem na koniec.- Człowiek, który buntuje się przeciwko wszystkim prawom, czy człowiek postępujący zgodnie z nimi tak automatycznie, że nigdy nawet o nich nie pomyśli?Ostatnie stwierdzenie, trzeba przyznać, było dosyć dwu znaczne, lecz nie miałem zamiaru kogokolwiek pouczać pragnąłem jedynie uwolnić gramatykę normatywną ze szponów zuchwałego pana Blakesleya, a jego samego, gdyby się udało, ukrzyżować po drodze.- Ale, panie profesorze - powiedział zatroskany młody człowiek, tym razem z przednich ławek - ludzie zawsze szukają lepszych sposobów robienia rozmaitych rzeczy.I za zwyczaj, aby dokonać ulepszeń, muszą zmieniać reguły.Gdyby się nikt nie buntował przeciwko regułom, nie było by w ogóle postępu.Obserwowałem dobrotliwie młodego człowieka: widać było, że będzie się czepiał każdego mojego wykrętu.- To jeszcze jeden paradoks - odpowiedziałem mu.- Buntownicy i radykałowie są to zazwyczaj ludzie, którzy widza, że reguły często bywają arbitralne - zawsze ostatecznie arbitralne - i którzy nie mogą znieść arbitralnych reguł.Należą do nich wyznawcy wolnej miłości, kobiety palące cygara, typy z Greenwich Village, które nie strzygą włosów, i wszelkiego rodzaju reformatorzy.Ale największym radykałem w każdym społeczeństwie jest człowiek, który dostrzega całą dowolność reguł i konwencji społecznych, lecz nie szanuje społeczeństwa, w którym żyje, i tak nim gardzi, że całą tę kupę nonsensów przyjmuje z uśmiechem.Największym buntownikiem jest człowiek, który za nic w świecie nie zgodziłby się na zmienianie społeczeństwa.Tak.To, jestem pewien, zakłopotało do reszty bystrego młodego człowieka, a dla całej grupy było bez wątpienia niezrozumiałe dla mnie efekt własnego wywodu sprowadzi się do powiększenia już ustalonego poczucia umysłowej przenikliwości o delikatny aromat lekko uśmiechniętego paradoksu.Nastrój ów rozpierzchł się w ciągu dnia: opuściłem szkołą z głową przepełnioną Janusową ambiwalencją kosmosu i kroczyłem przez pełen idealnej równowagi świat jego wszechobecne rozdwojenie do mojego mieszkania, gdzie o dziesiątej wieczorem znalazła mnie Rennie, bujającego się w fotelu i nadal uśmiechającego się do przyjaciela Laokodna, którego grymas stanowił jego piękno.Była zdenerwowana, ale spokojna.Powiedzieliśmy sobie „cześć” i Hennie stała niezdarnie przez minutę czy dwie, po czym usiadła.Zbliżała się najwidoczniej jakaś nowa od słona dramatu.- Co nowego? - zapytałem.Zamiast odpowiedzi poruszyła policzkiem i wykonała obojętny gest prawą ręką.- Jak ma się Joe?- Tak samo.- Och! A ty?- Nie wiem.Chyba zwariuję.- Joe nie traktował cię chyba zbyt ostro?Popatrzyła na mnie przez chwilę.- On jest Bogiem - powiedziała.- Po prostu Bogiem.- Tak też myślałem.- Przez cały ten tydzień był cudowny.Nie taki, jak za raz po powrocie z Waszyngtonu - tamto nie było u niego normalne.Może myślisz, że wszystko jest już skończone i załatwione?- Czemu nie miałoby być? Tak samo uważałem następnego dnia po fakcie.Westchnęła.- Wspomniałam mimochodem, że nie mam ochoty przy chodzić tutaj więcej, że nie widzę w tym żadnego sensu.- Dobrze.- Joe nie powiedział ani słowa.Patrzył na mnie długo w taki sposób, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię.Potem, dzisiaj wieczorem, oświadczył, że skłonny jest zaakceptować to wszystko jako część mnie samej, mimo iż nie rozumie, dlaczego się to wszystko zaczęło, ale bardziej by mnie szanował, gdybym była bardziej konsekwentna i nie uważała za odpychające tego, co zrobiłam.Potem jeszcze powie dział, że nie widzi potrzeby dalszego rozmawiania na ten temat, no i na tym stanęło.- No więc świetnie.Na Boga, zatem kłopot się skończył?- Tak, tylko że ja mu nie wierzę, a nawet gdybym wierzyła, to nie poznaję samej siebie.- To nic strasznego.Ja prawie nigdy nie poznaję siebie.- W przeciwieństwie do Joe’ego.Tak więc nic nie zostało rozwiązane, skoro nie mogę być tak autentyczna jak on i nie mogę zrozumieć siebie w tym, co robię, tak jak zawsze rozumiem jego.Joe’ego zawsze można rozpoznać.Uśmiechnąłem się.- Prawie zawsze.- Myślisz o tym, jak szpiegowaliśmy go? O mój Boże! - Potrząsnęła głową.- Wiesz co, Jake? Szkoda, że nie oślep łam, zanim spojrzałam w to okno.Od tego się wszystko zaczęło.Cudowny paradoks!- Albo też wszystko się skończyło, ale jeżeli to zaczyna czy kończy cokolwiek, to tylko dla Morganów.Z pewnością nie dla Homera.W moim kosmosie każdy jest po trosze szympansem, zwłaszcza kiedy jest sarn, i nikt nie dziwi się specjalnie temu, co robią inne szympansy.- Jednakże nie Joe.- Być może ten, kto ogłupia się najmniej, jest tym, który w duchu przyznaje, że wszyscy po prostu żartujemy.Cudowny, cudowny paradoks!- Sam Proust nie zanalizowałby tego dokładniej od nas - powiedziała smutno Rennie.- Dyskutowaliśmy nad tym, przyjmując wszystkie możliwe punkty widzenia.Wy daje mi się czasami, że niczego w życiu nie zrozumiałam tak dokładnie jak tego właśnie, a kiedy indziej - jak na przy kład ostatnim razem czy dzisiaj - stwierdzam, że nadal nic z tego nie pojmuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl