do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysokie czoło, gęste brwi, głęboko osadzone oczy - w sumie zupełnie przeciętne oblicze, którego znakiem szczególnym była niewielka krosta, a może znamię na lewej skroni.Pietro powitał mistrza skinieniem głowy, ten zaś czekał, spoglądając na niego pytająco i nieco podejrzliwie.- Panie Fargeon.Przychodzę do pana w imieniu księcia d’Aiguillona.Po tych słowach pokazał mistrzowi oficjalny rozkaz opatrzony królewskimi symbolami i pieczęcią Sekretariatu Stanu.- Od księcia? - wydusił z siebie Fargeon.- Jakim cudem ta sprawa zaszła tak wysoko?Sprawiał wrażenie zdenerwowanego.Tymczasem Constance, zajęta układaniem bukietu, raz po raz zerkała na Wenecjanina.- Policja już tu była - dodał mistrz.- Wiem o tym.Ale ta sprawa jest dość.szczególna.Chciałbym odbyć z panem krótką rozmowę.- A pana godność?.- Moje nazwisko nie ma znaczenia.Mężczyźni przez chwilę wpatrywali się w siebie.- Proszę za mną - powiedział mistrz, spoglądając na Constance.- Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, pójdziemy na antresolę.Zanim Pietro ruszył za właścicielem sklepiku, mrugnął do młodej dziewczyny, a ta beztrosko się do niego uśmiechnęła.Fargeon i Wenecjanin przeszli przez zaplecze pełne skrzynek i książek.Potem dotarli do serca perfumerii - pracowni.Była to spora, słabo oświetlona izba.Stały w niej pękate kociołki, kadzie, konwie, prasy do wyciskania, moździerze, szumówki.Na jednym ze stołów królowały przezroczyste destylarki, probówki i lejki do inhalacji.To tu mistrz destylował i wytwarzał cenniejsze pachnidła.W tym sanktuarium siedział łysy, tęgi mężczyzna, który skojarzył się Viravolcie z szalonym mnichem z opactwa na odludziu, gdzieś w Abruzji.Zaledwie dwa pukle włosów zachowały się za jego skroniami.Oczy miał duże, jakby wiecznie wytrzeszczone.Pod koszulą rysowały się wałki tłuszczu.Drewnianą łyżką mieszał w naczyniu jakąś maź, która na tym etapie - upstrzona płatkami, pełna grudek - miała w sobie coś niepokojącego.Fałszywy cysters bez słowa spojrzał na Pietra i powitał go skinieniem głowy.Wenecjanin także mu się ukłonił, a Fargeon szepnął:- To Crapaud.Jest trochę stuknięty.Ma szczęście, bo tak jak ja ma nos, o jakim inni mogą tylko pomarzyć, i potrafi wyłowić z tysiąca zapachów ten, który nada kompozycji urok nowości.Ale poza tym to kretyn.- A.- skwitował Pietro, nie wiedząc, co powiedzieć.Opuścili pracownię przez ukryte drzwi i weszli po schodkach na antresolę, skąd inne drzwi prowadziły do skromnie umeblowanej komnatki.Dwa krzesła stały przy niskim stoliku ozdobionym wazonem z suszonymi kwiatami.Pod ścianą Viravolta zobaczył łóżko bez materaca.To tu, zaraz po przyjeździe do Paryża, mieszkał Fargeon.Wskazał Pietrowi krzesło, odchrząknął i powiedział, kręcąc głową:- Śmierć naszego dobrego króla to wielkie nieszczęście.- O tak - westchnął Pietro.Nie podjęli jednak tego wątku i Fargeon po chwili milczenia zerknął na Wenecjanina.Potem podjął:- Powtórzę panu to, co powiedziałem już policji.Dowiedziałem się o śmierci Baptiste’a, potem o Rosette, a dopiero później o ich związku.Nie byłem o tym poinformowany, aczkolwiek przeczuwałem, że tak może być, widząc czasami, jak na siebie patrzą.Podkreślam, że z zasady nie wtrącam się w sercowe sprawy pracowników.Dość mam problemów z tymi dworskimi!Pochylił się i splótł ręce na kolanach.- Widzi pan, praca wymaga ode mnie ostrożności.Jestem niczym ptak w żmijowisku.Pani Vigier uprzedziła mnie, że tak to wygląda, gdy tylko przybyłem do Paryża, bo pragnęła chronić naiwnego prowincjusza.Szybko pojąłem, co miała na myśli! Ten sklepik, choć pragnąłbym tego uniknąć, odwiedzają szpicle, wszelkiego autoramentu podejrzane typki i hordy posłów i ambasadorów.Wdzięk i pachnidła to tylko fasada naszego dworu.Za nią kryją się intrygi.To, co pan powie jednemu, może urazić drugiego, i tak dalej.Wystarczy jeden fałszywy krok na naprężonej linie, po której stąpam, pomiędzy moim sklepikiem a Wersalem, bym w ciągu godziny popadł w ruinę.Rozumie pan, jak bardzo wstrząsnęła mną ta sprawa.A śmierć dwójki młodych ludzi wprawiła mnie w przerażenie i głęboki żal.Proszę mi wierzyć - szczerze ich lubiłem.- I nie wie pan, w co mogli się wplątać?- Nie.Oczywiście, prosiłem ich, aby zachowywali się dyskretnie.Cóż! Robię perfumowane podwiązki dla hrabin, które lubią sobie pofikać, jeśli można się tak wyrazić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl