[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdecydowa³em, co nastêpuje: przejdziemy jeszcze dwaodcinki drogi wed³ug dotychczasowego porz¹dku, aby zachowaæ dusze jeñców jakoglebê, w której posiejemy ziarno zw¹tpienia, i wytrzebimy z niej wszystko coludzkie — zgodnie z ide¹ Wielkiego.Jeœli jednak warunki siê nie zmieni¹,jeñcówtrzeba bêdzie zabiæ.Jak to zrealizowaæ? Chcia³bym wys³uchaæ zdaniaspecjalistów wojskowych.— Nale¿y oddzieliæ ludzi od skrzydlatych — zaœwieci³ jeden z g³owooków.— Bezludzi skrzydlaci nie s¹ groŸni.Nie zapominajcie, ¿e od góry jesteœmy gorzejchronieni, a grawitacja stopniowo s³abnie i wkrótce te stwory bêd¹ mog³ylataæ.— Oddzielimy ludzi od skrzydlatych — zadecydo wa³ Orlan.— Pozwolimy ludziomusn¹æ i w czasie snu unicestwimy ich.Po œmierci ludzi pozostali nie bêd¹ siêbroniæ.Poderwa³em siê gwa³townie.Wokó³ znów rozpoœciera³a siê metalowa równinaoœwietlona ju¿ promieniami czerwonawej gwiazdy.Obok mnie siedzia³ Romero.— Co siê sta³o, drogi przyjacielu? Czy¿by jakiœ sen?— Tak, informacyjny!— Wolê nazwaæ go starym s³owem — proroczy.Ale przejdŸmy na bezpoœredni¹wymianê myœli.Opowiedzia³em mu o wszystkim, czego dowiedzia³em siê we œnie.Romero zamyœli³siê.— Wygl¹da na to — powiedzia³ po chwili — ¿e wœród wrogów zapanowa³a niezgoda.Pozwoli pan, admirale, ¿e pomówiê o tym z kapitanami statków.Lepiej, abym tozrobi³ ja, bo nie jestem tak pilnie œledzony.— Zgoda.Pawe³ odszed³, a ja zaj¹³em siê Astrem.— Ani razu nie odzyska³ przytomnoœci — powiedzia³a Mary.Nic na to nie odpar³em.Ka¿de moje s³owo mog³o tylko pog³êbiæ jej rozpacz.Wkrótce nadszed³ Lusin i dopiero wtedy siê odezwa³em:— Porozmawiaj z Romerem, ma ci coœ do powiedzenia.— Ju¿ — odpar³ Lusin.— Przygotowujemy siê.Wszystko tak siê pomiesza, ¿e niktnie zdo³a oddzieliæ ludzi od Anio³Ã³w i skrzydlatych zwierzaków.Resztê powieci Pawe³.W oddali pokaza³ siê Orlan.Wsta³em.Lusin zawo³a³ smoka, ale siedz¹cy wpobli¿u Trub krzykn¹³, ¿e on poniesie ch³opca.— Sam bêdê niós³ syna — uci¹³em.8Aster nie otworzy³ oczu, kiedy bra³em go na rêce, ale po twarzy przemknê³o mujakieœ nieuchwytne dr¿enie.Oddycha³ szybko i p³ytko, serce bi³o tak silnie,¿e wyczuwa³em rêkami jego uderzenia.Stan¹³em na czele kolumny i ruszy³em.Zamn¹ szli Mary i Andre.Z ty³u podszed³ do mnie Romero i powiedzia³ szeptem:— Proszê siê nie odwracaæ, admirale.Zorientujê pana w naszych planach.Kamaginnalega, abyœmy zorganizowali powstanie.Zgadzamy siê z nim.Kiedy Orlanrozka¿e ludziom oddzieliæ siê od reszty jeñców, rzucimy siê na stra¿ników iwybijemy wszystkich, którzy nie przejd¹ na nasz¹ stronê.— Jak to sobie wyobra¿acie? Bezbronni ludzie nie zdo³aj¹ pokonaæ nawet jednegog³owooka!— Myli siê pan s¹dz¹c, ¿e jesteœmy bezbronni.Kamaginowi uda³o siê za³adowaæ naawionetki trochê broni rêcznej: laserów, granatów, iskiernikówelektrycznych.— Nasza broñ jest bezradna wobec przeklêtych niewidzialnych.Oni s¹najgorsi.— Najgorsza jest bezczynnoœæ.Osima twierdzi zreszt¹, ¿e w samobie¿nychskrzyniach Z³ywrogów znajduje siê broñ.Nie jest wykluczone, ¿e tej broni pozdobyciu skrzyñ zdo³amy u¿yæ przeciwko Niszczycielom.— Zbyt wiele tu niewiadomych, Pawle.— Odmawia pan zgody na rozpoczêcie powstania?— Nic podobnego, zgadzam siê! Kto nas poprowadzi?— Proponujemy Osimê, a na zastêpców Petriego i Kamagina.Skrzydlatymi bêd¹dowodziæ Lusin i Trub.Atak rozpoczniemy z powietrza, aby zaskoczyæprzeciwnika z jego najs³abszej strony.Romero odszed³.Potkn¹³em siê o bry³ê o³owiu i omal nie upuœci³em Astra.Marychwyci³a mnie pod rêkê.— Poblad³eœ, Eli — powiedzia³a z niepokojem.— Zawo³am Lusina.— Nie trzeba — wymamrota³em.— Dam sobie radê.Poczu³em na rêce czyjeœ dotkniêcie.To by³ Andre.Spojrza³em nañ i zrozumia³em,¿e rozum mu powraca.Oczy mia³ pe³ne smutku, lecz przytomne.— Daj.mnie.—powiedzia³ z trudnoœci¹, pokazuj¹c na Astra.— Daj.ja.— PóŸniej, Andre — odpar³em.— Jeszcze mogê nieœæ swojego syna, zreszt¹ wkrótcebêdzie postój.Tym razem odpoczynek trwa³ bardzo d³ugo.Orlan gdzieœ znikn¹³ i nie wraca³.Obok mnie przysiedli kapitanowie statków i Romero.Osima z w³aœciw¹ muenergi¹ i precyzj¹ przygotowywa³ akcjê zbrojn¹.Rêczne lasery rozdzielono w czasie posi³ku, ja tak¿e otrzyma³em tê zabawkê.Mówiê „zabawkê", gdy¿ niewidzialnym nie mogliœmy t¹ broni¹ zaszkodziæ, ag³owooki mia³y tylko jeden czu³y na jej promieniowanie punkt — peryskopy.— A wiêc mamy dwie mo¿liwoœci: albo w nocy, albo jutro rano — powiedzia³ Osima.— Wszystko gotowe, admirale.— Dobrze — odpar³em.— RozejdŸcie siê teraz.Pomarañczowa utonê³a zahoryzontem.Z³ote niebo poczernia³o.Wokó³ obozu znieruchomia³y ogniepelni¹-cych wartê Z³ywrogów.Zostawi³em Astra pod opiek¹ Mary i przeszed³em siêpo obozie.Ludzie byli przemieszani z pegazami i smokami, tak aby na pierwszysygna³ wskoczyæ na ich grzbiety i ruszyæ do ataku.Osima i Petri wraz z innymijeñcami przytwierdzili na bokach smoków skrzynki wype³nione jakimiœ nie znanymimi metalowymi przedmiotami.— Staro¿ytne granaty rêczne — wyjaœni³ Osima.— Na pok³adzie „Mendelejewa" by³oich mnóstwo.Edward czêœæ ich zabra³ na „WoŸnicê", a póŸniej na „Cielca".Wiêkszoœæ granatów wys³ano do ziemskich muzeów, ale pozosta³e przydadz¹ siêteraz nam.S¹ bardzo ³atwe w u¿yciu, Kamagin nam pokaza³.Samego Kamagina zasta³em u Anio³Ã³w.Rozmawia³ z Trubem.Przed nimi le¿a³askrzynka z takimi samymi granatami.— Laserów Anio³om nie daliœmy — oœwiadczy³ Kamagin.— Ten sprzêt im nieodpowiada³, ale za to granaty i iskierniki zosta³y jakby dla nich stworzone.Trub, spróbuj trafiæ w tê plamkê.Trub podniós³ coœ z gruntu i rzuci³ w z³oty samorodek majacz¹cy w o³owianejskale.Przerazi³em siê, ¿eteraz nast¹pi wybuch, który zaalarmuje wroga.Anio³ jednak u¿y³ do æwiczeniakawa³ka z³ota le¿¹cego pod nogami.Mia³ zadziwiaj¹co celne oko: dwa kawa³kimetalu zwar³y"siê ze sob¹ jak zespawane.Rozejrza³em siê woko³o i spostrzeg³em,i¿ ¿aden Anio³ nie œpi, wszyscy æwiczyli siê w rzutach.Skrzydlaci zachowywalica³kowite milczenie i tylko g³uche uderzenia ciskanego metalu zak³Ã³ca³yciszê.— Ludzie szyj¹ woreczki na granaty — powiedzia³ Kamagin.— Anio³y zawiesz¹ jesobie pod skrzyd³ami, gdzie bêd¹ zupe³nie niewidoczne.W czasie swej wêdrówki po obozie natkn¹³em siê niespodziewanie na Orlana.Szed³bez asysty.Pospiesznie cofn¹³em siê w ciemnoœæ nie nawi¹zuj¹c rozmowy.Orlannajwidoczniej równie¿ sprawdza³ porz¹dek w obozie.Wróci³em do Mary.¯ona spa³a obj¹wszy rêkami Astra.Syn oddycha³, ale bardzos³abo.„Jutro — pomyœla³em zasypiaj¹c.— Rano, kiedy grawitacja os³abnie."9Rano Aster umar³.Obudzi³ mnie krzyk Mary.Poderwa³em siê i chwyci³em syna na rêce.Ju¿zesztywnia³.Na krzyk Mary zbiegli siê ludzie, obok ciê¿ko wyl¹dowa³ Trub.Nadal trzyma³emAstra na rêkach, ale patrzy³em na ¿onê.Le¿a³a na ziemi i d³awi³a siê ³zami.— Eli! Eli! — dobieg³ mnie szept Andre.— On umar³?— Tak, umart — odpar³em.— By³ o trzy lata m³odszy od twojego Olega, Andre.— By³ o trzy lata m³odszy od mego Olega — powtórzy³ cicho Andre ws³uchuj¹c siêw swoje s³owa.Potem wyci¹gn¹³ ku mnie rêce b³agalnym gestem: — Daj mi go,Eli.Poda³em mu cia³o syna i klêkn¹³em obok ¿ony, obj¹³em j¹ i zacz¹³em g³adziæ pog³owie.Nie mog³em jednak wykrztusiæ ¿adnego s³owa pociechy, gdy¿ ka¿dezabrzmia³oby fa³szywie.Doko³a nas stali w milczeniu ludzie.Mary wreszcieprzesta³a p³akaæ, otar³a twarz i wsta³a.— Co z nim zrobimy? — spyta³a zmêczonym g³osem.— Tu nie ma nawet gdzie gopochowaæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]