[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyły na niego przerażone, niczego nie rozumiejąc, aż się uspokoił po chwili i cicho powiada:— Czy byłem dość straszny i okrutny?— Przeraźliwie byłeś straszny i niebywale okrutny, ale po co wyprawiałeś te sztuki?— Zaraz wam powiem: nie opodal, w krzakach, zobaczyłem lisa, dlatego więc krzyczałem, że zjem człowieka, aby się nastraszył, zrozumiawszy, jaka jest we mnie wściekłość i siła.Przeraził się i uciekł! Odtąd będzie mnie unikał jak śmierci! Ja jestem bohater!— Ty jesteś kapuściana głowa.Twój ojciec musiał dużo zjeść kapusty, jeśli syn ma taką głowę…— W nogi! — wrzasnął nagle bohaterski zając.Nie pytając, co się stało, zające pognały jak szalone i, kiedy ubiegły ze dwie mile, przystanęły zdyszane.— Co to było? — szeptały, ledwie zipiąc.— Człowiek z psem! — rzekł bohater.— Człowiek wielki, jak góra, a pies taki ogromny, jak dwa wilki, i ogień buchał mu z pyska.Ani Janek, ani Robak nie wiedzieli o niczym; ani o tym, że byli pod opieką lasu, ani o tym, że Wojtek Skoczybruzda dybał na ich życie.Dziwił się Janek nieco, że ile razy z nagła napotykali zwierza, wnet każdy przepadał jak cień, bezszelestny i nieuchwytny.Robak jeżył czasem sierść na grzbiecie i w oczach rozpalał zielone błyski, kiedy czuł wilki w pobliżu, ale żaden nie zaszedł im drogi.Janek nie myślał nawet o niebezpieczeństwie; urodził się w lesie i w jego wychował się cieniu; rozumiał jego mowę, znał jego duszę, rozszumianą i bogatą, rozśpiewaną na wiosnę, w lecie i w jesieni, a niemą i okropne męki cierpiącą w zimie.Kochał ten las z całej duszy, choć nie wiedział, że las mu teraz tę miłość serdeczną oddaje.Szedł przed siebie, nie wiedząc, dokąd idzie.Wierny Robak biegł przed nim, jako straż przednia, myszkując i zaglądając w każdy wykrot.Żywili się po drodze obaj tym samym: jagodami, pies bowiem, wielki filozof, wiedział, że lepiej zjeść byle co niż nic, jadł więc, co się dało.— Dokąd my tak zajdziemy? — rzekł wreszcie Janek.Robak machnął lekceważąco ogonem, w prosty ten sposób wyrażając swoje zdanie, że mu to zupełnie obojętne.Wszędzie był las, wszystko więc było jedno, dokąd się zajdzie.Głęboko był przekonany, że świat cały składa się z nieba i z lasu; na niebie jest miłe słońce i nieprzyjemny, wciąż z biednego psa naśmiewający się księżyc, a w lesie są zające i inna hołota.Reszta się nie liczy.Janek mówił:— Patrz, Robaczku, już gwiazdy wiszą na gałęziach.Noc nadchodzi.Trzeba nam będzie odpocząć.Ty masz cztery nogi, więc ci łatwiej chodzić, ale ja mam tylko dwie.Robak wykrzywił śmiesznie poczciwą psią gębę, przez co wyraził zdumienie, że chłopak tak zacny, jak Janek, ma tylko dwie nogi, chociaż w pełni zasługuje na to, żeby mieć cztery, co jest udziałem najszlachetniejszych stworzeń, jak pies na przykład.— A kot? Kot ma też cztery…— Prawda! — kiwnął ogonem Robak.— Widać z tego, że i zwyczajne tałałajstwo też na czterech ugania nogach.Wielki nieporządek jest na świecie! Ale mimo tego odpocząć można, bo moje cztery nogi są w stanie dość opłakanym; jakiś głupawy jeż musiał tędy przechodzić i pogubił kolce, które ja zbieram nogami.— O, biedaku! Szczerze mi cię żal…— Dziwny ty jesteś, przyjacielu Janku — rzekł Robak.— Na siebie nie zwracasz uwagi, choć masz nogi we krwi, a mnie żałujesz…— Bo ja sobie dam radę, a ty nie.— Ej, Janku, coś mi się zdaje, że uczciwy kundel ma w tych sprawach większe doświadczenie.Czy potrafisz, na przykład, zębami złapać pchłę na prawej łopatce?— Ha! ha! — zdumiał się Janek.— Nie potrafię.— Widzisz, a ja potrafię.Pokazałbym ci od razu tę sztukę, bo czuję, jak mi się jedna wierci w okolicy ogona, ale ją chcę zachować przy życiu.— Po co?— Jak to po co? Na wieczerzę albo lepiej jeszcze na jutrzejsze śniadanie.— A jeśli ci ucieknie?— Pchła? Nigdy! Żyje ze mnie, więc mnie nie opuści.Ale spojrzyj, jakie to miłe schronienie na nocleg: jest tu wygodnie i źródło gdzieś w pobliżu gada.Było to zaciszne miejsce na polance; las dokoła stał jak mur, tu zaś było nieco jaśniej.Janek wyciągnął się na trawie, Robak przysiadł przed nim.— Będziemy spali, piesku!— Nie wszyscy — rzekł Robak.— Dlaczego, wszak i ty będziesz spał?— Kiepski pies może by to zrobił, ale ja nie jestem kiepskim psem.Uczciwy pies nie śpi, kiedy śpi jego pan.— Ja nie jestem twoim panem! Jestem twoim przyjacielem…— Tym lepszy powód, abym nie spał.— Przecie nam nic nie grozi, spokojnie jest dokoła i cicho.Dzikie zwierzęta też jakby wymarły.— Tak.ale może przyjść najgorsze i wtedy biada nam!— Jakie najgorsze? Jak się nazywa?— Księżyc… mój ciężki wróg… Mnie jednego się boi i odlatuje, kiedy na niego zawyję.Janek uśmiechnął się po raz pierwszy.— Dzisiaj go nie będzie — rzekł.— Możesz spać spokojnie.— Wszystko mi jedno.Nad ranem, kiedy ci już nic grozić nie będzie, trochę się zdrzemnę, ale nie prędzej.— Dobrze już, dobrze.Przytul się do mnie, będzie nam cieplej.— Nie mogę tego uczynić…— Czemu? — zdumiał się Janek.— Bo to widzisz… ta pchła… czuję, jak się wierci… Jutro zrobię z nią koniec, ale dzisiaj muszę się trzymać od ciebie z daleka.Jest to stworzenie głupie, które nie odróżnia psa od człowieka.Dobranoc!— Strasznie ty jesteś śmieszny, Robaku! — rzekł Janek.— Spij dobrze i niech ci się przyśni zając.II.Mijały dnie i mijały tygodnie, a oni wędrowali wciąż jeszcze; we dnie wielka parność lasu wyciskała z nich siły, nocami zaś trapił ich chłód, rosą kroplistą płaczący.Żywili się nędznie, chociaż Robak był w lepszym położeniu, udało mu się bowiem upolować czasem żabę, której nie mogły ocalić obłąkane skoki.Po pewnym czasie wyglądali tak, jak gdyby sprzedali swoje ciała, a wędrowali jako własne cienie, słaniające się ze zmęczenia i nadmiernego utrudzenia.Robak wypowiadał na ten temat myśli ponure i zgryźliwe.— Pies, uczciwy pies — powiadał — taki z dziada pradziada, dużo znieść potrafi, ale coś mi się tak widzi, że nawet jak na psa nieco już za wiele tej naszej nędzy.Niech mi kto powie, dlaczego psy nie jedzą trawy ani kwiatów, ani żołędzi.Byłbym najszczęśliwszym psem na świecie, bo tych specjałów jest dokoła, ile dusza zapragnie.I co z tego? Głupia dzika świnia naje się żołędzi, że ledwie nie pęknie, a mądry pies ginie z głodu.Czy to tak być powinno?— Najemy się jeszcze kiedyś, Robaczku, najemy! — pocieszał go Janek.— Wolałbym od razu najchudszą kość niż najbardziej tłustą obietnicę.— Taki jesteś głodny?— Czy jestem głodny? Mam ochotę zjeść samego siebie, bo nazywam się Robak, robak zaś jest stworzeniem jadalnym.Jakoś ja to jednak wszystko przetrzymam, ale co będzie z tobą, najdroższy biedaku? Zauważyłem, że nie lubisz ani żaby, ani nie zjadłeś nigdy chrabąszcza, czego nie rozumiem, bo chociaż są to kreatury niezbyt inteligentne, ale nie wpływa to bynajmniej na ich smakowitość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]