[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powinnam była w ogóle mówić o Diegu i nie mówiłabym teraz, gdybym nie chciała po wszystkim, co zaszło podczas ostatnich pięciu dni, dać dowodu prawdy i oczyścić się z pewnych.Ale ty, Francois, nie obawiaj się, to nie będzie wymierzone przeciwko tobie.Oczyścić się! Paradne, co? Niezłych wyrażonek używam w tej sytuacji.Słuchaj więc, François.Diego istnieje.I ja przyjechałam do niego.A to, że obrałam drogę cokolwiek okrężną i znalazłam się tutaj, jest dziełem przypadku.Tak, François, jest to dziełem jednego z tych przypadków, o których niełatwo mówić, ponieważ pewne rzeczy może człowiek bezwiednie robić, lecz nie może uwierzyć, że je robi, a tym bardziej nie potrafi przed nikim uzasadnić swego postępowania.Nie wiem, czy zauważyłeś to kiedykolwiek, François.Nasza świadomość poczuwa się tylko częściowo do niektórych naszych, że tak powiem, niekonsekwencji, podobnie jak na przykład nasz organizm identyfikuje się tylko częściowo z protezami.A zatem niektóre nasze uczynki pozostawiamy ostrożnie poza sumieniem i pamięcią, jakby niezupełnie do nas należały.Jeśli cię to urządza, François, gotowa jestem przyznać, że są to przeważnie wielkie świństwa, ale niekoniecznie.Gdybyś wolał, miło mi będzie poczytywać je za uczynki wyjątkowo budujące, na co, jak widzę, też się krzywisz.Trudno ci dogodzić, chociaż tak mało jeszcze rozumiesz.Mniejsza o to.Diego istnieje – powtarzam.Właściwie mogę się tylko domyślać, że istnieje.Nie mam nawet pewności, czy rzeczywiście zbiegł do Francji.Pamiętam go raczej z ostatniego wieczoru w Hiszpanii.Pamiętam, jak na mnie patrzył pomysłowym wzrokiem okrutnika, spojrzeniem takim, jakby sobie z wolna obmyślał sposób utopienia szczura.A jednocześnie było to spojrzenie fiksata, który się w dodatku boi, że tego szczura nie utopi, lecz w pewnej chwili zacznie go łechtać pod szyją, powie coś w rodzaju „kici-kici” i skończy to wszystko czymś bardzo głupim.Tę chorobliwą obawę miał w oczach i nie powiem, żeby jego wzrok sprawiał mi wielką przyjemność.Nie było mi go nawet żal, kiedy siedział przede mną pełen rzekomej wzgardy, niechęci i cynicznej opieszałości, kiwając nieznacznie końcem pantofla.A przecież kochałam tego histeryka.I pozwalałam mu patrzeć na siebie w tak upokarzający sposób i przedłużać tę chwilę sadyzmu jedynie po to, żeby nie odejść, póki nie doczekam owego „kicikici”, bo straciłam nadzieję na wyżebranie lub wyłudzenie czegoś więcej, wiedziałam, że Diego nie zgodzi się zabrać mnie ze sobą do Francji.No, więc siedział i kiwał końcem pantofla.Wyobrażasz sobie to pożegnanie, François?Spuszczone żaluzje, gwizd syren i niespokojny szmer ogarniętego paniką miasta, lada godzina wszystko ma runąć.Klęska.A tu ten pokój, Diego na jednym stołku, ja na drugim, butelka „Fino”, kiwanie końcem pantofla i ani słowa między nami, cisza.To była tortura obustronna, bo i ja mogłam coś powiedzieć, ale nie mówiliśmy nic, żeby nie wypaść z roli, ponieważ było to w pewnym sensie wzajemne duszenie się na pokaz, które musieliśmy zagrać przed sobą dobrze i do końca.Nie wiem, czy jasno przedstawiam sytuację, mój prefekcie.Powtarzam, że nie szło mi o wyjazd.Diego już wcześniej okazał w tej sprawie mniej więcej tyle zrozumienia, co francuska policja.Wyjazd? A dlaczego? Nie widział powodu, jak taś-tasie.Niezaangażowana politycznie aktorka, o czym tu w ogóle mówić? Mogę sobie grać spokojnie w teatrze.Powiedziałam, że oni zrobią przecież jatki, gdy wkroczą, bardzo to lubią, ale mniejsza o rozstrzeliwania, zrobią potem z Hiszpanii jedno wielkie więzienie, a nie gra się spokojnie w miejscach, z których nie można wyjść.Uśmiechnął się na to: – Przesada.– Więc nie miałam złudzeń, wiedziałam, że jest koniec, meta, coś w rodzaju pogrzebu.Przyszłam tylko po to, żeby urządzić na pogrzebie mały skandal, jeszcze jedno rajskie wesele przed złożeniem nieboszczyka do grobu, a szczerze mówiąc, przyczołgałam się tam jak psina do nóg Diega, żeby mieć z nim tę ostatnią noc, bo od pewnego czasu trzymaliśmy się od siebie z daleka i nigdy nie pragnęłam jego miłości bardziej niż wtedy.Połapał się od razu, jaki numer jest w projekcie, a chciał tego samego, co ja, było to wyraźne.Znałam go przecież, ulegał mi zawsze mimo wewnętrznego oporu, wyczuwałam z góry, kiedy ulegnie, z jego twarzy dało się wszystko wyczytać.I nie zdziwiło mnie wcale, że się przestraszył, i że natychmiast usiłował dla zamaskowania strachu być wobec mnie sztywny, znałam już te pozy, to połykanie kija, robienie szklanych oczu, wiedziałam, jak się je taki pasztet.Musiał mi za chwilę pęknąć, zawsze w końcu pękał.Ale tego ostatniego dnia urządził numer ekstra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]