do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaleg³a cisza, zak³Ã³cana jedy­nie odg³osem szycia i przeci¹ganianitki przez papier.Wreszcie bi­bliotekarz siê wyprostowa³.- Uuk - rzek³.Rincewind siêgn¹³ po chusteczkê i otar³ mu czo³o.-Uuk.- Nie ma o czym mówiæ.Czy.czy ona wyzdrowieje? Bibliotekarz przytakn¹³.Zkondygnacji ksi¹¿ek zabrzmia³o po­wszechne, prawie niedos³yszalne westchnienieulgi.Rincewind usiad³.Ksi¹¿ki siê ba³y.By³y wrêcz przera¿one.Obecnoœæczarodziciela budzi³a dreszcze w ich grzbietach.Swoj¹ skupion¹ uwag¹ œciska³yRincewinda jak w imadle.- Wiem - wymrucza³.- Ale co mogê na to poradziæ?- Uuk.Bibliotekarz rzuci³ Rincewindowi spojrzenie, które by³o ca³­kiem jak badawczywzrok sponad pary pó³okr¹g³ych okularów, gdy­by je nosi³.Po czym siêgn¹³ pokolejn¹ zranion¹ ksi¹¿kê.- Przecie¿ wiesz, ¿e nie radzê sobie z czarami.-Uuk.- To czarodzicielstwo, które teraz szaleje, jest straszne.Wiesz, to pradawnamagia, z samego œwitu czasu.A w ka¿dym razie nie póŸniej ni¿ sprzedœniadania.- Uuk.- W koñcu zniszczy wszystko, prawda?-Uuk.- Pora, ¿eby ktoœ po³o¿y³ temu kres?-Uuk.- Tylko ¿e to nie mogê byæ ja.Rozumiesz? Kiedy tu lecia³em, s¹dzi³em, ¿ezdo³am czemuœ zaradziæ, ale ta wie¿a.Jest ogrom­na! Z pewnoœci¹zabezpieczona przed magi¹.Najpotê¿niejszy mag nic by tu nie wskóra³, wiêc jakja mogê?- Uuk - zgodzi³ siê bibliotekarz, zszywaj¹c z³amany grzbiet.- Dlatego, rozumiesz, wolê, ¿eby tym razem ktoœ inny ratowa³ œwiat.Ja niepotrafiê.Ma³polud kiwn¹³ g³ow¹, wyci¹gn¹³ rêkê i z g³owy Rincewinda zdj¹³ kapelusz.- Zaraz!Nie zwracaj¹c na niego uwagi, bibliotekarz siêgn¹³ po no¿yce.- Zaraz, to mój kapelusz.Pozwól.Nawet tego nie próbuj z moim.Skoczy³ do przodu i zosta³ wynagrodzony ciosem w g³owê, któ­ry by go oszo³omi³,gdyby tylko mia³ czas siê zastanowiæ.Owszem, bibliotekarz zwykle cz³apa³spokojnie, jak dobroduszny rozko³ysa­ny balon, ale pod luŸn¹ skór¹ kry³o siêrusztowanie potê¿nych ko­œci i miêœni, które mog³yby piêœci¹ przebiæ dêbow¹deskê.Zderze­nie z ramieniem bibliotekarza przypomina³o trafienie ow³osion¹¿elazn¹ sztab¹.Szczekacz zacz¹³ podskakiwaæ nerwowo i piszczeæ z podniece­nia.Rincewind wyda³ z siebie chrapliwy, nieartyku³owany ryk furii.Odbi³ siê odœciany, niczym niezgrabn¹ maczugê pochwyci³ le¿¹cy na ziemi kamieñ, poderwa³siê i znieruchomia³,Bibliotekarz przykucn¹³ poœrodku pod³ogi, dotykaj¹c - ale jeszcze nie tn¹c -no¿ycami kapelusza.I szczerzy³ do Rincewinda zêby.Przez kilka sekund stali jak w koñcowej scenie przedstawienia.Potem orangutanodrzuci³ no¿yce, strzepn¹³ z kapelusza jakiœ nie istniej¹cy py³ek, poprawi³szpic i wsun¹³ go Rincewindowi na g³owê.Po kilku chwilach os³upienia Rincewind uœwiadomi³ sobie, ¿e wci¹¿ trzyma wuniesionej rêce du¿y i bardzo ciê¿ki kamieñ.Zdo­³a³ odsun¹æ go na bok, zanimten przyszed³ do siebie po wstrz¹sie i przypomnia³ sobie, ¿e powinien na magaupaœæ.- Rozumiem - rzek³ Rincewind, opar³ siê o œcianê i roztar³ ³okcie.-Wszystko topowinno coœ mi udowodniæ.Nauka moralna.Niech Rincewind pozna swoje prawdziwe,ja", niech sam odkryje, za co gotów jest walczyæ.Zgad³em? Ale to taniasztuczka.I coœ ci powiem: jeœli myœlisz, ¿e ci siê uda³a.- Chwyci³ rondokapelusza.-Jeœli myœlisz, ¿e ci siê uda³a.Jeœli myœlisz, ¿e ja.Zastanów siêlepiej.S³uchaj, to.Jeœli myœlisz.Jego g³os cich³ z wolna.- No dobrze.- Wzruszy³ ramionami.- Ale tak naprawdê to co w³aœciwie móg³bymzrobiæ?Bibliotekarz odpowiedzia³ szerokim gestem, który wskazywa³ -równie wyraŸnie,jak gdyby powiedzia³ „Uuk" - ¿e Rincewind jest magiem, ma kapelusz, bibliotekêmagicznych ksi¹g i wie¿ê.Nicze­go chyba wiêcej nie trzeba praktykowi sztukiczarodziejskiej.Ma³­pa, maty terier z cuchn¹cym oddechem i jaszczurka w s³ojubyty dodatkow¹ premi¹.Rincewind poczu³ lekki nacisk na stopê.To Szczekacz, który wolno kojarzy³,zgryz³ w bezzêbnych dzi¹s³ach czubek Rincewindowego buta i ssa³ z furi¹.Mag podniós³ psa za skórê na grzbiecie i szczeciniasty kikut, który z brakulepszego okreœlenia nazywano ogonem, i odsun¹³ na bok.- No dobrze - westchn¹³.- Lepiej mi powiedz, co siê tutaj dzia³o.Od strony Gór Carrack, spogl¹daj¹cych na Równinê Sto, poœrodku którejAnkh-Morpork le¿a³o niby rozsypana torba porzuconych zakupów, widok by³szczególnie im­ponuj¹cy.Chybione strza³y i rykoszety z magicznej bitwyrozbiega­³y siê na boki i w górê w wielkim, podobnym do misy ob³oku œciê­tegopowietrza, w którego sercu b³yska³y niezwyk³e œwiat³a.Na drogach wiod¹cych z tamtej strony t³oczyli siê uchodŸcy, a ka¿da gospoda czyprzydro¿ny zajazd by³y wype³nione po brzegi.A przynajmniej prawie ka¿da.Nikt jakoœ nie chcia³ siê zatrzymaæ w mi³ej, niedu¿ej tawernie miêdzy drzewami,tu¿ przy drodze do Ouirmu.Rzecz nie w tym, ¿e uciekinierom nie wolno by³owejœæ do œrodka.Po prostu w tej chwi­li nie pozwolono im jej zauwa¿aæ.Coœ zawirowa³o w powietrzu o pó³ mili dalej i trzy postacie wy­pad³y z pustkina kêpê lawendy.Le¿eli na wznak w s³oñcu, miêdzy po³amanymi, wonnymi ga­³¹zkami.Po chwiliodzyskali zmys³y.- Jak myœlicie, gdzie jesteœmy? — zapyta³ Kreozot.- Pachnie jak w czyjejœ szufladzie z bielizn¹ - zauwa¿y³a Conena.- Nie mojej - zapewni³ stanowczo Nijel.Uniós³ siê nieco [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl