[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trochê ogl¹da³ telewizje, tworz¹c w g³owie kolejne, starannieprzemyœlane wersje rozmowy z Jessic¹.Pod koniec ka¿dej wymyœlonej rozmowy kochali siê gniewnie, szaleñczo,namiêtnie, ze ³zami, a potem wszystko znów by³o dobrze.***W poniedzia³ek rano nie zadzwoni³ budzik.Richard wypad³ na ulice za dziesiêædziewi¹ta, wymachuj¹c aktówk¹ i rozgl¹daj¹c siê rozpaczliwie w nadziei, ¿edostrze¿e taksówkê.Nagle westchn¹³ z ulg¹, bo na drodze pojawi³ siê du¿yczarny samochód ze œwiec¹cym ¿Ã³³tym napisem TAXI.Jecha³ wprost w jego stronê.Richard machn¹³ rêk¹.Taksówka lekko przep³ynê³a obok, ca³kowicie go ignoruj¹c.Skrêci³a za róg izniknê³a.Nastêpna taksówka.Nastêpny ¿Ã³³ty zapraszaj¹cy znak.Tym razem Richard wyszed³na ulicê, by j¹ zatrzymaæ.Samochód wymin¹³ go i nie zwalniaj¹c pojecha³dalej.Richard zacz¹³ kl¹æ pod nosem.A potem ruszy³ biegiem w stronê najbli¿szej stacji metra.Wyci¹gn¹³ z kieszeni garœæ monet, dŸgn¹³ palcem przycisk obok napisu „CharingCross" i wrzuci³ drobne do maszyny.Monety kolejno przelecia³y prosto przez wnêtrznoœci automatu ³ wyl¹dowa³y zchrzêstem na tacy na dole.Ani œladu biletu.Spróbowa³ z nastêpnym automatem, i jeszcze jednym.Gdy podszed³ do kasy, by siê poskar¿yæ i jednak kupiæ bilet, sprzedawcarozmawia³ w³aœnie przez telefon i mimo - a mo¿e z powodu — nawo³ywañ Richarda idesperackiego stukania w pleksiglasow¹ przegrodê, ani na moment nie przerwa³konwersacji.- Pieprzyæ to! - oznajmi³ g³oœno Richard i przeskoczy³ barierkê.Nikt go nie zatrzyma³.Nikogo to nie obchodzi³o.Zdyszany i spocony zbieg³ ruchomymi schodami i wpad³ na zat³oczony perondok³adnie w chwili wjazdu poci¹gu.W dzieciñstwie Richarda drêczy³y koszmary senne, w których po prostu nieistnia³.Niewa¿ne, jak g³oœno siê zachowywa³ i co robi³ - nikt go niedostrzega³.Teraz czu³ siê podobnie.Ludzie przepychali siê obok niego; porwa³ go t³um,rzucaj¹c w tê i nazad, z fal¹ wysiadaj¹cych i wsiadaj¹cych.Richard nie ustêpowa³.Sam tak¿e zacz¹³ siê przepychaæ.W koñcu niemal uda³o musiê wsi¹œæ - jedna rêka znalaz³a siê wewn¹trz wagonu.W tym momencie drzwisyknê³y i zaczê³y siê zamykaæ.Gwa³townie cofn¹³ rêkê, lecz drzwi przytrzasnê³ymu rêkaw.Zacz¹³ waliæ w nie piêœci¹ i krzyczeæ, spodziewaj¹c siê, ¿e maszynistaprzynajmniej uchyli drzwi i uwolni mu rêkaw.Jednak poci¹g ruszy³.Richardmusia³ biec wzd³u¿ peronu, potykaj¹c siê, coraz szybciej i szybciej.W rozpaczy upuœci³ aktówkê i desperacko szarpn¹³ rêkaw woln¹ d³oni¹.Materia³ pêk³ i Richard upad³ na peron, ocieraj¹c d³oñ o kamienn¹ p³ytê irozdzieraj¹c spodnie na kolanie.Nieco chwiejnie dŸwign¹³ siê z ziemi, po czym cofn¹³ siê i podniós³ aktówkê.Spojrza³ na rozdarty rêkaw, otart¹ d³oñ i pêkniête spodnie.A potem ruszy³ schodami i opuœci³ stacjê metra.Przy wyjœciu nikt nie spyta³ goo bilet.- Przepraszam za spóŸnienie - rzek³ Richard, nie zwracaj¹c siê do nikogoszczególnego.Na œciennym zegarze w biurze by³o wpó³ do jedenastej.Rzuci³ aktówkê na krzes³oi otar³ chusteczk¹ spocon¹ twarz.- Nie uwierzylibyœcie, jak wygl¹da³ mój dzisiejszy poranek -ci¹gn¹³ dalej.- Toby³ koszmar.Spojrza³ na blat.Czegoœ na nim brakowa³o.Czy te¿, œciœle mówi¹c, wszystkiegona nim brakowa³o.- Gdzie moje rzeczy? - spyta³ nieco g³oœniej, zwracaj¹c siê do wszystkich i donikogo.— Gdzie moje telefony, gdzie moje trolle?Zajrza³ do szuflad.Te¿ by³y puste.Nie zosta³ w nich nawet papierek pobatonie Mars ani pogiêty spinacz, œwiadcz¹cy o tym, ¿e Richard kiedykolwiek tuby³.Sylvia zbli¿a³a siê ku niemu, pogr¹¿ona w rozmowie z dwoma ros³ymimê¿czyznami.Richard podszed³ do niej.- Sylvio, co siê tu dzieje?-Przepraszam - powiedzia³a uprzejmie Sylvia.Wskaza³a biurko ros³ym mê¿czyznom,którzy ujêli je z obu koñców i wynieœli z pokoju- Moje biurko! Dok¹d je zabieraj¹? Sylvia patrzy³a na niego pytaj¹co.-Pan jest.?Co siê dzieje, do cholery? - pomyœla³ Richard.- Richard - rzek³ sarkastycznie.- Richard Mayhew.- Mi³o mi - rzuci³a Sylvia, a potem jej wzrok zeœlizn¹! siê po Richardzieniczym woda sp³ywaj¹ca z nat³uszczonej kaczki.-Nie, nie, nie tam! - krzyknê³ado wynosz¹cych biurko tragarzy i pobieg³a za nimi.Richard odprowadzi³ j¹ wzrokiem.Potem ruszy³ do biurka Garry'ego.- Garry, co siê dzieje? To jakiœ dowcip? Garry rozejrza³ siê, jakby coœus³ysza³.Potrz¹sn¹³ g³ow¹.Podniós³ s³uchawkê i zacz¹³ wybieraæ numer.Richard r¹bn¹³ d³oni¹ w wide³ki, roz³¹czaj¹c go.- Pos³uchaj, to nie jest œmieszne.Nie wiem, w co wszyscy dziœ graj¹.- Garryuniós³ wzrok.Richard mówi³ dalej: - Jeœli mnie zwolnili, po prostu mi powiedz.Ale to udawanie, ¿e nie istniejê.Wtedy Garry siê uœmiechn¹³.- Witam — rzek³.- Jestem Garry Perunu.Czym mogê s³u¿yæ?- Niczym - odpar³ ch³odno Richard i opuœci³ biuro, zostawiaj¹c w nim aktówkê.Biuro Richarda mieœci³o siê na trzecim piêtrze wielkiego, starego, pe³negoprzeci¹gów budynku tu¿ przy Strandzie.Do miejsca pracy Jessiki w po³owie wysokoœci du¿ego, lustrzanego wie¿owca wCity mia³ piêtnaœcie minut spacerkiem.Pomaszerowa³ w tamt¹ stronê.Po dziesiêciu minutach dotar³ do budynku Stocktona.Min¹³ umundurowanychstra¿ników, wsiad³ do windy i pojecha³ na górê.Wnêtrze windy wy³o¿ono lustrami.Jad¹c przygl¹da³ siê samemu sobie.Mia³rozwi¹zany i przekrzywiony krawat, p³aszcz podarty, spodnie pêkniête, w³osypotargane i mokre od potu.Bo¿e, wygl¹da³ okropnie.Rozleg³ siê dŸwiêk fletu i drzwi rozsunê³y siê bezszelestnie.Piêtro budynkuStocktona, na którym pracowa³a Jessica, urz¹dzono w stylu kosztownej,ostentacyjnej skromnoœci.Obok windy siedzia³a recepcjonistka, spokojna, elegancka istota, którawygl¹da³a tak, jakby pod wzglêdem dochodów bi³a Richarda na g³owê.Czyta³a„Cosmopolitan".Kiedy podszed³, nie unios³a wzroku.- Muszê widzieæ siê z Jessica Bartram - oznajmi³ Richard.— To wa¿ne.Muszê zni¹ porozmawiaæ.Recepcjonistka kompletnie go zignorowa³a.Ruszy³ korytarzem do drzwi Jessiki.Otworzy³ je i wszed³ do œrodka.Jessicasta³a przed trzema du¿ymi plakatami anonsuj¹cymi „Anio³y nad Angli¹ - wystawêwêdrown¹".Na ka¿dym z nich widnia³ inny wizerunek anio³a.Kiedy Richardwszed³, odwróci³a siê i powita³a go ciep³ym uœmiechem.- Jessica! Dziêki Bogu.Pos³uchaj, chyba zaczynam wariowaæ.Zaczê³o siê, kiedydziœ rano nie mog³em z³apaæ taksówki.A potem w biurze i w metrze, i.-Pokaza³ jej rozszarpany rêkaw.- Zupe³nie jakbym sta³ siê nikim.Jessica dalej uœmiecha³a siê zachêcaj¹co.- S³uchaj - powiedzia³.- Przykro mi z powodu tamtego wieczoru.Nie tego, cozrobi³em, ale tego, ¿e ciê zdenerwowa³em i.Naprawdê mi przykro.Towariactwo.Nie mam pojêcia, co robiæ.Jessica skinê³a g³ow¹, wci¹¿ z tym samym uœmiechem.- Pomyœli pan, ¿e jestem nieznoœna, ale mam okropn¹ pamiêæ do twarzy.Jedn¹chwilkê.Zaraz sobie przypomnê.W tym momencie Richard wiedzia³ ju¿, ¿e to dzieje siê naprawdê.¯e szaleñstwo,które go dotknê³o, jest jak najbardziej rzeczywiste.- Nic nie szkodzi - rzek³.- Naprawdê.I wyszed³, za drzwi i na korytarz.By³ ju¿ prawie przy windzie, gdy zawo³a³ajego imiê.- Richard!Odwróci³ siê.A jednak to by³ dowcip.Jakaœ z³oœliwa zemsta; coœ, co potrafi³sobie wyt³umaczyæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]