do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znowu mikrotelefon.Ponaglająco: – W linię wodną i maszynownię, bosmanie.Jeszcze nie stopują.Nagły ogień rozpalający się na pokładzie oślepionego frachtowca.Widok, który przyprawia o mdłości.Najpierw żółte i pomarańczowe migotanie w czarnej sylwetce jego porozbijanych nadbudówek.Potem migotanie przygasło i znowu rozpaliło się silniej.Widać już było pojedyncze płomienie, jak wiją się i wspinają do góry podsycane strumieniem powietrza wywołanym poruszaniem się statku.Statku wypalającego się na śmierć.– Dalej Crocker.Weź do galopu tych swoich artylerzystów.Kolejna nieprzyjemna fala uderzająca w dziób, nadpływająca podstępnie pienistym grzebieniem z ciemności i pochylająca ciężko „Charona” na burtę.Pogoda się pogarsza.Mocniejsza fala, która przeskoczy przez otwarte klapy maskowania drugiej ładowni, może nas zalać.Pora przerwać walkę i wynosić się stąd do diabła.Nie sterowany przez nikogo statek rósł w oczach.Kierował się ciągle prosto na nas.Teraz płynął pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do poprzedniego kursu.Jezu! Dokładnie kursem na zderzenie – chyba że zdołamy go zatrzymać albo zrobić unik.Nagle.Trapp biegnie w stronę drzwi do sterówki.– Ster lewo na burt!Wszystko dzieje się jednocześnie.Koszmar.Poza jednym:– Crocker! Co u diabła z tym pieprzonym działem?„Charon” płochliwie odpada trzydzieści stopni z kursu, a towarzyszy temu łomot oszalałej zastawy w mesie.Trapp wczepiony w rurę głosową:– Czif! Daj pan wszystko, co możesz, na.Frachtowiec ciągle kieruje się w naszą stronę.Pod jego wzbijającym się co chwila w górę dziobem wyraźnie widać biały odkos.Płomienie z rykiem rzucają oślepiający blask na kotłujące się wokół statku grzbiety fal.– Crocker, słyszysz mnie? Crocker.Wreszcie, bez tchu.– Sir.Wzięliśmy falę do środka.Jest tu jak w pieprzonym akwarium i wciąż.wciąż przybywa.Spojrzałem, wytężając wzrok.Statek wciąż nadpływał, fale też, stamtąd.Bofors! Otworzyć ogień!Pom.pom.pom.pom.Rozbłyski jaśniejsze nawet od blasku płomieni.Niewyraźne fontanny przed dziobem celu, gdy „Charon” przechyla się gwałtownie, obniżając tym samym lufę działa.Dym spalonego kordytu porwany wichrem przelatuje nad mostkiem, a potem ryczące, skotłowane morze wdzierające się na przedni pokład i pogrążające obsługę Boforsa do pasa w wodzie.Chryste, ta stara balia nie może ruszyć z miejsca, a ten drugi statek jest już tak blisko, że jego pieprzony dziób wznosi się prawie nad naszym mostkiem.I nagle ulga, którą czuje nawet nieporuszony Trapp.– Stopuje, pierwszy.Wreszcie stopuje.Zamknąłem oczy i zacząłem się trząść.– Przerwać ogień.Przed płonącym statkiem nie widać już było odkosów fali dziobowej, tylko kotłowaninę zabarwionej na pomarańczowo piany atakującej pionowe burty frachtowca kołyszącego się bezwładnie mniej niż dwieście jardów od nas.wciąż zbyt blisko, ale.Zamarłem, widząc wyraz twarzy Trappa.Każdy szczegół, każda zmarszczka na jego ponurej, mokrej twarzy były doskonale widoczne.Rysujące się wyraźnie jak u aktora pod punktowym reflektorem w blasku płonącego niemieckiego statku.Jednocześnie ta sama nieziemska poświata zalewała każdą linę, każdy bom, każdą płytę poszycia „Charona” zdradziecką jasnością.I pokazywała, czym naprawdę jesteśmy – rajderem.To musiało być oczywiste dla każdego w promieniu mili.Zwłaszcza dla tych czarnych figurek biegających po pokładzie łodziowym, odcinającym się ostro na tle kłębiących się promieni.W odległości zaledwie jednego kabla.– Maszyna stop – polecił nagle Trapp zimnym jak lód głosem.Stałem tuż obok niego na skrzydle mostku „Charona”.Wiatr wściekle szarpał nasze płaszcze nieprzemakalne, a my obserwowaliśmy jedyną nie uszkodzoną łódź ratunkową wypełnioną zgarbionymi, przerażonymi rozbitkami.Opadała powoli w stronę zaborczych fal, aż wreszcie, gdy z piskiem i łomotem bloków zwolniono fały, przepełniona szalupa zaczęła gwałtownie odpływać od tonącego statku.– Opuścili go, dowódco – mruknąłem z nadzieją w głosie.– Pogoda wprawdzie nie nadaje się do lotów, ale płomienie przywabią tu każdą łódź patrolową z odległości wielu mil.Proponuję, żebyśmy się stąd zabierali do diabła.Nie odpowiedział.Uważnie popatrzyłem na jego dłonie oparte na poręczy relingu – były zaciśnięte tak silnie, że w świetle tańczących płomieni widziałem pobielałe kostki palców.Potem odwrócił się w stronę sterówki i rzucił sucho: – Cała naprzód.Prawo dziesięć.Steruj na tę łódź, chłopie.Zobaczyłem wpatrzone w nas, połyskujące różowo oczy Josepha Bez-nazwiska.Po chwili potwierdził z wahaniem: – Prawo dziesięć.Leży prawo dziesięć, kapitanie.Walczyłem ze wzbierającym we mnie przerażeniem.Już wiedziałem, co ma zamiar zrobić.– Nie może pan, do diabła! Nie rozmyślnie.nie tak.Trapp nawet nie spojrzał na mnie: – Obaj wiedzieliśmy, że prędzej czy później to musi się zdarzyć.Nawet admirał o tym wiedział.I mimo to dał mi ten kontrakt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl