do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem zawołałem portiera i zapytałem, jak najszybciej dojść do Starego Metra.9.- Może przyjdzie pan wieczorem, teraz jest za wcześnie…- Ja chcę teraz.- Znaczy się, przypiliło… a może pomylił pan adres?- Nie pomyliłem.- I potrzebuje pan właśnie teraz?- Właśnie teraz.Nie później.Pocmokał językiem i poskubał dolną wargę.Był przysadzisty, mocny, a okrągłą głowę miał gładko ogoloną.Mówił, ledwie poruszając językiem, i wywracał oczami.Chyba się nie wyspał.Jego przyjaciel, siedzący za barierką w fotelu, też wyglądał na sennego.Ale on się nie odzywał, nawet nie patrzył w moją stronę.Pomieszczenie było posępne, zatęchłe, z odstającymi od ścian, wypaczonymi panelami.Pod sufitem na brudnym kablu wisiała brudna od kurzu żarówka bez abażuru.- Ale czemu właściwie nie miałby pan przyjść później? - wymamrotał człowiek z okrągłą głową.- Wtedy gdy wszyscy przychodzą…- Tak mi się jakoś zachciało - powiedziałem skromnie.- Zachciało… - Poszperał na stole.- Nawet blankiety mi się skończyły… El, masz jeszcze blankiety?El nachylił się i bez słowa wyciągnął spod barierki pomiętą kartkę papieru.Człowiek z okrągłą głową ziewnął.- Przychodzi pan skoro świt… ludzi nie ma, dziewczyn też… jeszcze śpią… nikt się nie bawi… - Podał mi blankiet.- Proszę wypełnić i podpisać.Ja i El podpiszemy za świadków.Niech pan zda pieniądze… proszę się nie bać, u nas wszystko uczciwie… dokumenty pan jakieś ma?- Żadnych.- Chociaż tyle.Spojrzałem na blankiet.“Niniejszym ja, niżej podpisany (puste miejsce) w obecności świadków (dużo pustego miejsca) proszę o poddanie mnie wstępnym próbom ubiegania się o tytuł członka Towarzystwa DOC.Podpis ubiegającego się.Podpisy świadków”.- Co to jest DOC? - zapytałem.- To myśmy tak zarejestrowali - odparł okrągłogłowy.Przeliczał pieniądze.- A to DOC się jakoś rozszyfrowuje?- A kto go tam wie… to było, zanim przyszedłem… DOC to DOC… Nie wiesz, El? - Zwrócił się do kolegi, ale El leniwie pokręcił głową.- No, naprawdę, czy to nie wszystko jedno…- Absolutnie wszystko jedno - powiedziałem, wstawiłem swoje nazwisko i podpisałem się.Okrągłogłowy popatrzył, też wpisał swoje nazwisko, podpisał się i przekazał blankiet Elowi.- Jest pan cudzoziemcem?- Tak.- To niech pan wpisze adres zamieszkania.Ma pan krewnych?- Nie.- To niech pan nie wpisuje.Gotowe, El? Włóż do teczki… No jak, idziemy?Podniósł barierkę i poprowadził mnie do masywnych kwadratowych drzwi, pozostałych zapewne z czasów, gdy stacja metra miała służyć jako schron atomowy.- Dużego wyboru i tak nie ma - powiedział, jakby się usprawiedliwiając.Odciągnął zasuwy i z wysiłkiem przekręcił zardzewiałą rączkę.- Pójdzie pan prosto korytarzem, a potem to już pan sam zobaczy.Wydawało mi się, że El zachichotał z tyłu.Odwróciłem się.W barierkę przed nim wmontowany był niewielki ekran.Na ekranie coś się ruszało, ale nie zauważyłem co.Okrągłogłowy, napierając z całych sił na klamkę, odsunął drzwi.Za nimi było zakurzone przejście.Przez kilka sekund okrągłogłowy nasłuchiwał, po czym powtórzył:- Prosto przed siebie, tym korytarzem.- I co tam będzie?- To co pan chciał.A może się pan rozmyślił?To wyraźnie nie było to, o co mi chodziło, ale jak wiadomo, póki nie spróbujesz, poty nie wiesz.Przekroczyłem wysoki próg i drzwi zamknęły się za mną z głośnym cmoknięciem.Zgrzytnęły zasuwy.Korytarz oświetlało kilka ocalałych lamp.Było wilgotno, na cementowych ścianach kwitła pleśń.Postałem chwilę, nasłuchując, ale usłyszałem tylko rzadki plusk kropli.Ostrożnie ruszyłem do przodu.Pod nogami zaskrzypiało betonowe kruszywo.Korytarz skończył się szybko i znalazłem się w betonowym tunelu0 łukowym sklepieniu, prawie wcale nieoświetlonym.Gdy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, dojrzałem zardzewiałe szyny i ciemniejące kałuże nieruchomej wody pomiędzy nimi.Pod sklepieniem ciągnęły się wiszące kable.Wilgoć przenikała do szpiku kości, unosił się ohydny odór - połączenie padliny z nieczynną kanalizacją.To stanowczo nie było to, czego szukałem.Nie miałem ochoty marnować czasu.Pomyślałem, że chyba zawrócę i powiem, że przyjdę innym razem, ale postanowiłem - z czystej ciekawości - przejść jeszcze kilka metrów.Poszedłem w prawo, w stronę światła odległych lamp.Przeskakiwałem przez kałuże, potykałem się o przegniłe podkłady, plątałem się w pozrywanych kablach.Przy pierwszej lampie znowu się zatrzymałem.Szyny były rozebrane.Podkłady walały się pod ścianami, a na pustej drodze ziały dziury wypełnione wodą.Szyny zobaczyłem dopiero po chwili.Nigdy jeszcze nie widziałem szyn w takim stanie.Niektóre były skręcone jak korkociąg.Wyczyszczono je do połysku i teraz przypominały gigantyczne wiertła.Inne z ogromną siłą wbito w ziemię i w ściany tunelu.A jeszcze inne powiązano w supły.Przeszył mnie dreszcz.Zwykłe supły, supełki z kokardką, z dwiema kokardkami, jak na sznurowadłach przy butach… Wszystkie były błękitne od zgorzeliny.Spojrzałem w głąb tunelu.Stamtąd ciągnęło zgnilizną, słabe żółte światła rzadkich lamp mrugały miarowo, jakby coś kołysało się w przeciągu, na przemian zasłaniając je i odsłaniając.Nerwy mi nie wytrzymały.Czułem, że to tylko idiotyczny dowcip, ale nie mogłem nic na to poradzić.Przykucnąłem i rozejrzałem się.Wkrótce znalazłem to, czego szukałem - metalowy pręt.Wziąłem go pod pachę i ruszyłem dalej.Żelazo było zimne, wilgotne i szorstkie od rdzy.Migotliwe światło dalekich lamp odbijało się od śliskich, błyszczących od wilgoci ścian.Już dawno zauważyłem na nich dziwne okrągłe zacieki, początkowo nie zwróciłem na nie uwagi, a teraz zainteresowałem się i podszedłem, żeby przyjrzeć się dokładniej.Po ścianie ciągnęły się dwa rzędy okrągłych śladów rozdzielonych metrowymi przerwami.Wyglądało to tak, jakby przebiegł tędy słoń, i to niezbyt dawno - na brzegu jednego ze śladów słabo ruszała się zmiażdżona biała stonoga.Wystarczy, pomyślałem, pora wracać.Popatrzyłem w górę.Teraz pod lampami widać było wyraźnie czarne, kołyszące się girlandy.Ująłem pręt wygodniej i poszedłem do przodu, trzymając się bliżej ściany.To też robiło spore wrażenie.Pod sufitem tunelu ciągnęły się zwisające kable, a na nich, powiązane ogonami i zebrane w ciężkie najeżone kiście, kołysały się w przeciągu martwe szczury.Tysiące martwych szczurów.Drobne, wyszczerzone zęby błyszczały ohydnie w półmroku, zesztywniałe łapki sterczały na wszystkie strony.Kiście połączone w ohydne girlandy znikały w głębi tunelu.Gęsty, duszący smród unosił się pod sklepieniem i z wolna płynął tunelem, zwarty jak kisiel…Rozległ się przenikliwy pisk i spod mojej nogi uskoczył ogromny szczur.Potem jeszcze jeden.I następny.Cofnąłem się.Szczury pędziły stamtąd, z ciemności, gdzie nie było żadnych lamp.Poczułem falę powietrza, również płynącego stamtąd.Wymacałem łokciem niszę w ścianie i wsunąłem się w nią.Po obcasami zatłukło się i rozwrzeszczało coś żywego.Nie patrząc, zamachnąłem się żelazną pałką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl