do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W gruncie rzeczy chce przez tak¹ uwagê powiedzieæ, ¿e gospodarka kierowana todyktatura, ale my, Amerykanie, dajemy wam nastêpuj¹c¹ szansê: ³agodŸcie ostroœæpoczynañ w³adzy wykonawczej rozs¹dkiem w³adzy ustawodawczej.Otó¿ jest to znowuca³kowicie odmienne od praktyki kubañskiej: tamtejsi przywódcy, przeœwiadczenio nadrzêdnoœci ekonomii, chc¹ przywróciæ do ¿ycia wolnoœæ ludow¹ wszêdzie,gdzie nale¿y stosowaæ planowanie gospodarcze: lud nigdy nie bêdzie wolny, o ilenajpierw nie osi¹gnie ca³kowitej wolnoœci w zak³adach pracy b¹dŸ na roli.Jimenez, dyrektor I.N.R.A., powiedzia³ mi: — Wybory? Dlaczego by nie? Nie mamnic przeciw wyborom.Ale mówiê o nich bez entuzjazmu, bo chwilowo polityka jestmartwa; przecie¿ zna pan nasze problemy, nasze pilne potrzeby.Za jakiœ czas —dorzuci³ uprzejmie — kiedy polityka o¿yje.— Dlaczegó¿ by mia³a o¿yæ? — spyta³em, chc¹c zobaczyæ, co z tego wyniknie.Jimenez to cz³owiek subtelny.Nad bujn¹ brod¹ przewin¹³ mu siê po twarzyuœmieszek.Nie odpowiedzia³ mi jednak.A w ka¿dym razie nie od razu; dopiero pochwili milczenia:— Dlaczego ma siê zawsze mówiæ o demokracji w jej politycznym aspekcie.Aspektten, oczywiœcie, istnieje i mo¿e pan byæ pewien, ¿e jestem daleki odniedoceniania jego wa¿noœci, ale wystêpuje on na samym koñcu; nie jest niczyminnym, jak tylko mamid³em, o ile poprzez wolnoœæ g³osowania nie wyra¿awszelkich przejawów wolnoœci.Nie wiem, jak w pañskim kraju przedstawiaj¹ siêstosunki miêdzy pracodawcami a pracownikami.Ale mogê panu powiedzieæ, ¿e unas, przed l lutego 1959 roku, nie by³y to stosunki demokratyczne.Dzisiajwyspa kroczy naprzód, zwróciliœmy ludowi jego prawa; ka¿de ciêcie maczety,ka¿de za³o¿enie nitu zbli¿a nas do pierwszego celu, do demokracji pracy.W kilka dni póŸniej poprosi³em o okaza³y zbiór ustaw rewolucyjnych; otrzyma³emgo, przejrza³em.Szybko jednak zrozumia³em swoj¹ pomy³kê; wzi¹³em go za zestawnowych instytucji kubañskich, czym akurat byæ nie móg³, bo w gruncie rzeczy teinstytucje nie istniej¹.Nie dlatego, ¿eby rewolucja by³a jeszcze zbyt m³oda nastworzenie sobie podstawowych instytucji, bywaj¹ rewolucje, które w szeœæmiesiêcy po narodzinach okreœlaj¹ siê na ca³¹ wiecznoœæ, nawet gdy ko³o fortunytak siê potoczy, ¿e przychodzi im znikn¹æ w niemowlêcym wieku.Nie: Kubañczykom œpieszy siê bardzo, ¿eby mieæ pola pomidorów i huty stali, a owiele mniej, ¿eby wejœæ w posiadanie tekstów prawnych.Zobaczymy jeszcze,jakiego rodzaju prawa narzuca im sytuacja; jednak ju¿ teraz mogê powiedzieæ, ¿es¹ to akty, nie s³owa.Pozostaje Konstytucja z 1940 roku.Po co j¹ adoptowano — ktoœ powie — skoro niepora j¹ stosowaæ? OdpowiedŸ jest prosta.Przede wszystkim ten stary testament Republiki cieszy³ siê popularnoœci¹;Kubañczycy zachowali wdziêcznoœæ dla Konstytucji, ¿e pozwoli³a im w 1944 rokuprzepêdziæ Batistê po raz pierwszy; przywi¹zali siê do niej przez opozycjê dotyrana, który uwa¿a³ w 1952 roku, ¿e chytrze siê jej pozby³.Wskrzeszaj¹c j¹, rewolucjoniœci przed³u¿ali jednoœæ Kubañczyków, co by³o, jakmówi³em, jednym z ich g³Ã³wnych celów.Ale istnia³o ju¿ miêdzy nimi i narodemzrozumienie bez s³Ã³w, w czym amerykañscy korespondenci ani rusz nie mogli siêzorientowaæ.Nie by³o Kubañczyka, który by uwa¿a³, ¿e go wyprowadzono w pole;nikt nie oczekiwa³ z niecierpliwoœci¹ przysz³ych wyborów; byli zadowoleni, ¿erz¹d odda³ ho³d temu historycznemu pomnikowi.Mo¿e to brzmieæ paradoksalnie,ale z g³êbokim respektem dla Konstytucji ³¹czyli równie g³êbok¹ pogardê dlazrodzonego przez ni¹ systemu rz¹dów.My, Francuzi, mo¿emy ich zrozumieæ: równie¿ i w naszych dziejach zdarza³o siê,¿e mieliœmy gorycz w ustach i ¿Ã³³æ w gardle, myœl¹c o wybranych Izbach, naprzyk³ad tych z 1849 roku.Na Kubie parlamentaryzm skoñczy³ siê na d³ugi okres czasu.Raz siê tylkozdarzy³o, ¿e wygwizdano Fidela Castro; by³o to w Oriente, kiedy wojna zosta³aju¿ wygrana, ale rewolucja nie objê³a jeszcze w³adzy; Fidel urz¹dzi³ wiec iprzemawia³; otrzyma³ brawa.Ale gdy mówi¹c o suwerennoœci narodu zacz¹³wyjaœniaæ, w jakich formach ta suwerennoœæ bêdzie siê przejawia³a, szczególniepodkreœlaj¹c system Izb ustawodawczych, powsta³ wówczas taki harmider, ¿e uzna³za w³aœciwe nie nastawaæ d³u¿ej.Trzeba by³o w ka¿dym razie zdaæ sobie jasno sprawê, ¿e ci ludzie nie kochaj¹swoich dawnych pos³Ã³w; z chwil¹ kiedy wyrwano ich ze stanu upokorzenia,niemocy, nie zgadzali siê, by spychano ich tam ponownie, ¿eby wydawanoszympansom.Co do m³odych ludzi na stanowiskach kierowniczych, ich niechêæ doparlamentaryzmu zasadza siê nie tyle na przesz³oœci, na nieprzyjemnychdoœwiadczeniach ich ojców, ile na przysz³oœci, na groŸbach tkwi¹cych w zarodkuw systemie parlamentarnym.— O co chodzi? — pyta³ mnie jeden z nich.— ¯ebyœmy g³osowali? Nic z tego.Bardzo przepraszamy, ale nie dajcie sobie zawracaæ g³owy amerykañskimibzdurami, ¿e wszyscy umieramy tu ze strachu, bo wybory postawi³yby nas wmniejszoœci.Tylko jak macie przy tym czo³o domagaæ siê, by nasi przywódcyprzeprowadzili referendum, a jednoczeœnie powtarzacie w waszych wszystkichksi¹¿kach z dziedziny historii politycznej, ¿e referendum jest w zasadzie tylkouœwiêceniem faktu dokonanego? Doprawdy, my znamy nasz¹ wyspê i wiemy, ¿ekonsultacja wyborcza — referendum czy nie referendum — da³aby Fidelowi Castro90°/o g³osów.Wolno panu w to nie wierzyæ, ale niech pan trochê zaczeka, niechpan trochê pojeŸdzi z Fidelem, a bêdzie pan jak i my, bêdzie pan wiedzia³.Mia³ s³usznoœæ: w dwa dni póŸniej wiedzia³em.A raczej — jeszcze lepiej —widzia³em na w³asne oczy.Do tego, co zobaczy³em, powrócê i przedstawiê czytelnikowi moje racje.Tymczasem jednak sprawy jeszcze nie zasz³y tak daleko.Mojemu rozmówcypowiedzia³em najzwyczajniej:— Za³Ã³¿my, ¿e podana przez pana cyfra jest prawdziwa; otó¿ w³aœnie dlategopowinno by siê chyba uznaæ referendum za konieczne.Jego wynik by³by wielkimtriumfem; wszystkie wrogie dzioby musia³yby siê wtedy zamkn¹æ; nie bardzo wiêcrozumiem, dlaczego byœcie mieli wyrzekaæ siê triumfu?— Z jednego powodu — odpowiedzia³.— Nie chcemy p³aciæ za triumfrewolucjonistów mia¿d¿eniem rewolucji.Co jest istot¹ naszej ekipy? Jednoœæpogl¹dów, jednoœæ praktyczna.Jesteœmy wieloœci¹ w jednoœci; jeden i ten samcz³owiek jest wszêdzie równoczeœnie; nieustannie wyjaœniamy tê prawdê, ¿e poprzepêdzeniu obszarników naród niedorozwiniêty gospodarczo musi widzieæ wprodukcji wspólny mianownik, wspólny interes wszystkich klas.Czym by³byobecnie wybieralny parlament? Zwierciad³em naszej niezgody.— Mówi³ pañ, ¿e niezgody nie ma.— W³aœnie, trzeba napiêcia pracy, temperatury stopu, a¿eby grupy i osoby mog³ysiê uwolniæ od swego ograniczonego punktu widzenia.Na szczêœcie wszystko, corobi siê u nas, robi siê na gor¹co.Lecz gdyby pan wszystko zatrzyma³, ¿eby daæludziom ustawê wyborcz¹, wtedy by siê rozdzielili, bo ustawa wyborcza jest poto, ¿eby rozdzielaæ.Wystarczy na dowód powiedzieæ, ¿e nazywaj¹ j¹sprawiedliw¹, gdy grupy i interesy s¹ reprezentowane w parlamencieproporcjonalnie do swojego znaczenia narodowego.I zreszt¹ wyborca powinienprzecie¿ wybieraæ; istniej¹ wiêc co najmniej dwie partie.Znaczy to, ¿eistnieje wymienna ekipa, co nie jest znów takie z³e, ale co znaczy równie¿, ¿eistnieje wymienna gospodarka [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl