[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego?— Diabe³ pana raczy wiedzieæ dlaczego í ja bym te¿ chcia³ wiedzieæ.Jaknazwisko?— Brzêczyszczewski.Cugsfirer pogrzeba³ palcem w uchu.— Jak?— Szczepan Brzêczyszczewski.Podoficer podniós³ oczy do góry.— No ja.(No tak.) Przenszyszeski.jêzyk sobie mo¿na wykrêciæ na takimnazwisku.Spojrza³ na listê i szybko przebieg³ j¹ oczyma.— Rzeczywiœcie, nie ma pana, panie.¿eby ich wszyscy diabli wziêli tychplutonowych! Powpisywali tych, których nie ma, a wypuœcili tych, którzy s¹.Mapan przydzia³ do jakiego plutonu?— Jestem niby w czwartym.— To ten idiota Kurz.Tak jest — cugsfirer z irytacj¹ oderwa³ kartkê z bloczkui przy³o¿y³ do niej piecz¹tkê — idŸ pan z tym do kuchni.A tego Kurza zar¿nê!Do rozpaczy mnie doprowadza ta g³upia bestia! ¯eby nie móc ustaliæ, ilu siê maludzi w plutonie, na to trzeba byæ skoñczonym os³em.Zapiszcie go do listy!Pisarz ze z³oœci¹ zwróci³ siê do Kani.— Nazwisko?— Jak siê do kaprala mówi? Zapomnia³eœ, ¿eœ ¿o³nierzem, jak widzê.Was tylko nafront potrzeba, nauczylibyœcie siê dyscypliny.Podoficer musi siê pêtaæ o obiadjak ¿ebrak i traktuj¹ go jak psa.Ka¿dy zafajdany ³azik ima sobie prawo gêbêwycieraæ frontowym podoficerem, sacra.jakby to nie wojsko by³o, a niewiadomo co! I pan te¿, podoficer, siedzi sobie tutaj jak basza i nie zwraca nanich uwagi.Podoficer i obaj pisarze popatrzyli na Kaniê uwa¿nie.— Przepraszam — burkn¹³ pisarz i nachyli³ siê nad papierami.— Jak pañskienazwisko?— Szczepan Brzêczyszczewski.Dawaj pan tê kartkê.— Odebra³ karteluszek odpatrz¹cego na niego z³ym okiem cugsfirera i ruszy³ do drzwi.— Mo¿e pan zechce powtórzyæ swoje nazwisko, panie kapral — zawo³a³ pisarz.Kania, trzymaj¹c klamkê, przystan¹³.— Je¿eli ktoœ jest takim ba³wanem, ¿e nie mo¿e napisaæ nazwiska, powinien byæordynansem, a nie pisarzem.Poca³uj mnie!Po jego wyjœciu pisarz, trzymaj¹c pióro w rêce, zwróci³ zdumione oczy nacugsfirera, który z opuszczon¹ g³ow¹ mrucza³ coœ do siebie i patrzy³ na papierybezradnie.— S³ysza³ pan, jak on siê nazywa? Nie wiem, jak zapisaæ.— Chyba siê powieszê — westchn¹³, nie odpowiadaj¹c, cugsfirer.— W g³owie misiê m¹ci z tego wszystkiego! A taki kapral przychodzi jeszcze ze swoimi uwagamio dyscyplinie! — Cugsfirer splun¹³.— Dys-cy-pli-na.dys-cy-pli-na.nie, jasiê powieszê, panowie.Kania poszed³ do sali i pouczy³ resztê, jak trzeba postêpowaæ.Kiedy pojedynczomeldowali siê w kancelarii z pretensjami, ¿eniê dostali kolacji, cugsfirer takdalece ugruntowa³ w sobie i uzasadni³ koniecznoœæ pope³nienia samobójstwa, ¿eju¿ bez przerwy patrzy³ na hak od lampy.Przed capstrzykiem przyszed³ sprawdziæstan plutonu jego dowódca, feldfebel Kurz.— Mno¿ycie siê bez koñca, moi ch³opcy — mówi³ dobrotliwie, pl¹cz¹cym siêjêzykiem — je¿eli tak dalej pójdzie, za miesi¹c nasza Sammelstelle bêdzie tak¹ferm¹ hodowlan¹ dla potrzeb frontowych i bêdziemy sobie grzecznie wysy³alicodziennie jedn¹ marszkompaniê.Mno¿ycie siê b³yskawicznie, wbrew naturze, moipanowie, i to jest zdumiewaj¹ce dla mnie.Szósty raz dzisiaj sprawdzam stanplutonu i za ka¿dym razem wychodzi inna liczba.Nowi wyst¹piæ!Wraz z naszymi przyjació³mi wyst¹pi³o jeszcze kilku i feldfebel przetar³ oczyze zdumienia.— Ja nie jestem nowy, panie feldfebel — od razu wyjaœni³ Kania — zapomnia³ mniepan wci¹gn¹æ na listê i dlatego ca³y dzieñ chodzê g³odny.— Przed po¿arem by³ pan te¿ w moim plutonie? Bo teraz siê wszystko popl¹ta³o inie pamiêtam dobrze.— W³aœnie tego samego dnia zosta³em przesuniêty z drugiej kompanii tutaj.Feldfebel pokiwa³ g³ow¹.— Piêknie.Ma pan, naturalnie, pretensjê do mnie, co?— Nie mam pretensji do pana, tylko do kancelarii.Nie podali mnie do mena¿y.— Niech pan sobie to wynagrodzi, panie kapral.— Feldfebel krêci³ guzik u jegokurtki.— IdŸ pan do kancelarii i wybij temu ba³wañskiemu rachunkowemu parêzêbów.On mi tu przydziela ludzi bez zastanowienia i z tego wynika ba³agan.Straszliwy ba³agan, panie kapral! Jak siê pan nazywa?— Szczepan Brzêczyszczewski, panie feldfebel.Feldfebel zmru¿y³ oko i nachyli³g³owê.— Za³o¿ê siê, ¿e pan nie powtórzy.jak?— Szczepan Brzêczyszczewski.— Wygra³ pan zak³ad, ale — feldfebel obraca³ o³Ã³wek w rêce — niech pan to samnapisze, dobrze? Bo ja tego do rana nie wysylabizujê, panie kapral.Kania napisa³ mu nazwisko i kilku innych, gdy¿, jak siê okaza³o, feldfebel by³chory na malariê i rêce mu dr¿a³y.Malaria musia³a byæ, jak to mo¿na by³opoznaæ po bij¹cym mu z ust zapachu, leczona tylko alkoholem.— Ma pan ³adne pismo, kapralu — orzek³ feldfebel — niech wiêc pan bêdzie dalejtak uprzejmy i pomo¿e mi w zestawieniu listy.Oczy mam te¿ s³abe.To wszystkota malaria.Chorowa³ pan kiedy na to? Nie? Brzydka choroba.Kania zestawi³ mu listê ca³ego plutonu i feldfebel wyrazi³ mu swojepodziêkowanie w oryginalny sposób.Wyj¹³ z kieszeni kilka pomiêtych kartek iwsun¹³ mu je w rêkê.— Za to, ¿e pan dzisiaj by³ g³odny, ma pan! Pobierz pan sobie te porcje wmagazynie na z³oœæ rachunkowemu.Posiedzia³ trochê w sali, porozmawia³ przyjaŸnie z ¿o³nierzami i wyszed³ trochêniepewnie.— Dowódcê plutonu mamy, jak siê zdaje, sympatycznego cz³owieka — zauwa¿y³Haber.— On siê z tej malarii do koñca ¿ycia nie wyleczy.— Niez³e tu widaæ stosunki panuj¹ miêdzy podoficerami.— Im wiêkszy ba³agan, tym lepiej dla nas — rzek³ Kania.— Lepszej kryjówki dladezertera jak koszary nie mo¿na sobie wymarzyæ.Po capstrzyku pogaszono lampy i sala rozœwietlana by³a tylko ognikamipapierosów, które palili ¿o³nierze le¿¹cy na pryczach.Doko³a brzmia³yprzyciszone rozmowy, które trwa³y bardzo d³ugo w noc.Nasi bohaterowie,zmêczeni wra¿eniami i wêdrówk¹, szybko usnêli,SUPERREWIZJAMinê³y dwa tygodnie, odk¹d przybyli do Sammelstelle, a o komisji jeszcze nicnie by³o s³ychaæ.Komenda stacji zbiorczej korzysta³a z tego na swój sposób ipan pu³kownik robi³ niez³y interes na panuj¹cym chaosie.Stan ludzi doszed³ dopó³tora tysi¹ca i ci¹gle nowi przybysze powo³ywali siê na to, ¿e byli przedpo¿arem zameldowani w kancelarii i tam oddali swoje dokumenty.Ca³y tenzadowolony z siebie t³um ³azików, dezerterów i rekonwalescentów by³ najlepszymdokumentem austriackiej korupcji i bezho³owia.Po ca³ych dniach s³ychaæ by³oœpiewy wypoczêtych markierantów, którym siê czas d³u¿y³.We wszystkichkompaniach panowa³ nie³ad, zwiêkszany przez pensjonariuszy, którym to by³o narêkê i którzy nie podzielali zmartwienia zupe³nie og³upia³ych podoficerówrachunkowych, nie mog¹cych dojœæ do ³adu z ustaleniem stanu liczebnego.W ka¿dej kompanii by³ dowódca, ale nie widzia³ go ¿aden z ¿o³nierzy.Zreszt¹obecnoœæ jego nie by³a 'bardzo potrzebna, skoro nie prowadzono æwiczeñ aniwyk³adów.Ka¿dy móg³ robiæ, co mu siê podoba³o.Korzystali z tego nasiprzyjaciele i wiêksz¹ czêœæ dnia spêdzali w mieœcie ³a¿¹c po knajpach.Podkoniec trzeciego tygodnia rozesz³a siê b³yskawicznie wiadomoœæ, ¿e komisjabêdzie urzêdowaæ od jutra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]