[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przywiązywał wielką wagę do naszego udziału.Lecz zaszło coś innego.- O?- biskup czekał.- Wezwano mnie do pewnej osoby tego popołudnia.- Franciszek ciągnął dalej z wielką niechęcią.- Może ekscelencja przypomina sobie.Edwarda Bannona.W swej chorobie zmienił sią nie do poznania.Jest sparaliżowany i majaczy.Pozostała z niego po prostu karykatura człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga.Gdy nadeszła chwila, kiedy miałem od niego odejść, uczepił się mojej ręki i błagał, abym go nie opuszczał.Nie mogłem się przemóc.ani pokonać wielkiej, obezwładniającej mnie litości dla tego.tragicznego, umierającego rozbitka.Usnął mamrocąc: „Jam Ojciec, Jam Syn, Jam Duch Święty”.Trzymał mnie za rękę, a ślina ściekała mu po siwej, nie golonej brodzie.Czuwałem przy nim całą noc.Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił.Wreszcie biskup przerwał milczenie: - Nic dziwnego, że dziekan zniecierpliwił się widząc, iż przekładasz grzesznika nad świętego.- Martwię się sam sobą.- Franciszek zwiesił głowę.- Ciągle próbuję sprawować się lepiej.Ciekawa rzecz: gdy byłem chłopcem, byłem przekonany, że wszyscy kapłani są bezwzględnie dobrzy.- A teraz odkrywasz, jak bardzo jesteśmy ludzcy.Tak?To bardzo nieświątobliwe, że twoja „buntownicza natura” napełnia mnie radością, lecz odczuwam to jako cudowne antidotum na monotonną pobożność, która mnie otacza.Ty, Franciszku, jesteś jak ten zbłąkany kot, który paraduje środkiem nawy, podczas gdy wszyscy pobożni zaziewują się na śmierć przy nudnym kazaniu.To jest niezłe porównanie, bo ty jesteś w Kościele, należysz do Kościoła, mimo że jesteś niepodobny do tych, którzy znajdują do niego drogę według dobrze znanej recepty.Nie pochlebię sobie, gdy stwierdzę, że jestem prawdopodobnie jedynym duchownym w tej diecezji, który naprawdę cię rozumie.Masz szczęście, że jestem teraz twoim biskupem.- Wiem o tym, ekscelencjo.- Dla mnie nie jesteś niefortunnym wikarym, lecz krzyczącym sukcesem.Należy ci się trochę otuchy, a zatem mogę zaryzykować nieco pochwały bez obawy, że ci to uderzy do głowy.Masz umysł dociekliwy i serce tkliwe i umiesz rozgraniczać myślenie od powątpiewania.Nie jesteś jednym z naszych eklezjastycznych sklepikarzy, którzy muszą mieć wszystko pięknie owinięte w zgrabnych, małych paczuszkach, wygodnych do rozdawania.A najmilszym rysem u ciebie jest to, mój drogi chłopcze, że brak ci tej bombastycznej pewności siebie.Nastąpiła cisza.Franciszek czuł, że serce topnieje w nim z przywiązania do tego starego człowieka.Nie mógł podnieść oczu.Biskup spokojnym głosem ciągnął dalej.- Oczywiście, jeśli nie podejmiemy niczego w tej sprawie, narazisz się na ciężkie ciosy.Jeśli wyruszymy z pałkami, będzie zbyt wiele rozbitych głów, nie wyłączając twojej własnej!O, tak!Ja wiem.Ty się nie boisz.Ale za to ja lękam się o ciebie.Jesteś zbyt cenny, aby cię rzucać lwom na pożarcie.Dlatego mam coś w zanadrzu, co bym ci chciał zaproponować.Franciszek podniósł głowę szybkim ruchem i spotkał mądre i przyjazne spojrzenie biskupa.Ekscelencja uśmiechnął się.- Nie wyobrażasz sobie chyba, że przyjmowałbym cię jak dobrego kolegę, nie mając nadziei, że coś uczynisz dla mnie.- Wszystko.!- Franciszek zachłysnął się tym słowem.Zapadło długie milczenie.Oblicze biskupa zakrzepło w uroczystej powadze i przypominało rzeźbę.Po chwili podjął na nowo: - Jest to prośba o wielką rzecz.propozycja wielkiej zmiany.Jeślibym zażądał zbyt wiele.musisz mi powiedzieć.Ale myślę, że jest to jedyne i wybrane dla ciebie życie.- Znowu zaległa cisza.- Naszemu Towarzystwu Misji Zagranicznych przyrzeczono wreszcie wikariat w Chinach.Po załatwieniu wszystkich formalności i gdy się nieco przygotujesz do tego żądania, czy wybrałbyś się tam jako nasz pierwszy awanturniczy poszukiwacz przygód?Franciszek zamarł w zupełnej ciszy oszołomiony niespodzianką.Zdawało mu się, że ściany pokoju rozpadają się.Pytanie było tak nieoczekiwane, tak niezwykle ważkie, że pozbawiło go tchu.Opuścić ojczyznę, przyjaciół i ruszyć w wielką, nieznaną pustkę.Nie mógł myśleć.Lecz z wolna wstępowało w niego tajemnicze, dziwne, niewytłumaczone ożywienie.Odpowiedział urywanym głosem: - Tak, pójdę tam.Rudy Mac pochylił się i wziął go za rękę.Jego oczy były wilgotne ze wzruszenia i patrzyły z chwytającą za serce wnikliwością.- Tak też myślałem, drogi chłopcze.I wiem, że przyniesiesz mi zaszczyt.Ale tam nie można łowić łososi, ostrzegam cię.Lata w Chinach Wczesną wiosną roku 1902 przechylona na bok dżonka, wolno wlokąca się po bezkresnych, żółtych odnogach rzeki Tahuang w prowincji Kansu, leżącej nie mniej niż o tysiąc mil w głąb kraju do Tientsinu, wiozła niezwykłą nieco osobistość: katolickiego kapłana średniego wzrostu, w płóciennych pantoflach i obwisłym kapeluszu.Siedząc okrakiem na bukszprycie i manewrując chińskim brewiarzem, Franciszek chwilowo zaniechał swych zmagań z chińskim językiem, w którym każda głoska ze swą niewyczerpaną skalą modulacji stanowiła dla niego niemal beznadziejny problem.Pozwolił spojrzeniu spocząć na przesuwającym się obok krajobrazie koloru brązu i ochry.Zmęczony dziesięcioma nocami spędzonymi w szerokiej na trzy stopy koi międzypokładzia, która była jego kabiną, przecisnął się przez stłoczone kłębowisko towarzyszy podróży ku dziobowi w nadziei odetchnięcia świeżym powietrzem.Pokład roił się od robotników rolnych, rymarzy i koszykarzy z HsinHsiang, opryszków i rybaków, żołnierzy i kupców udających się do Paitanu.Wszyscy siedzieli w kucki, zduszeni, łokieć przy łokciu, kurzyli faje, gadali i pilnowali swych garnków z pożywieniem; pośród klatek z kaczkami i kojców ze świniami plątała się sieć, w której leżała spętana jedyna na pokładzie koza.Chociaż Franciszek ślubował sobie nie być wybrednym, zgiełk, ścisk i zapachy tego ostatniego, wlokącego się w nieskończoność etapu podróży doświadczyły go okrutnie.Dziękował Bogu i świętemu Andrzejowi, że dziś wieczór, jeśli nie zajdzie nowa zwłoka, dotrze do Paitanu.Nawet teraz jeszcze nie mógł uwierzyć, że jest cząstką tego nowego, fantastycznego świata, który był tak daleki i obcy temu, co znał dotychczas, i który miał tak niewiarygodnie mało wspólnych cech z jego dotychczasowym środowiskiem.Czuł się tak, jakby bieg jego życia uległ nagle groteskowemu wykoślawieniu.Powstrzymał westchnienie.Życie innych ludzi układało się według prostego, normalnego planu.Tylko on jeden był czymś osobliwym, człowiekiem niewydarzonym i dziwacznym.Ciężko było żegnać się z tymi, którzy pozostawali w domu.Bóg zlitował się nad Nedem i powołał go do siebie przed trzema miesiącami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]