[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.jesteśmy | zalewani ludźmi z Chiantishire.Lassiter roześmiał się.- Z krainy chianti? Z Toskanii?- Właśnie.Wtedy na odmianę nie słyszy się nic poza angielskim.Przynajmniej w sierpniu.- Uśmiechnął się.- Zazwyczaj nie mamy zbyt wielu turystów, a już w styczniu.- przerwał, by dać Lassiterowi okazję wyjaśnienia, dlaczego przybył do Montecastello w tak nierozsądnej porze roku.Joe odwzajemnił uśmiech, ale nic nie powiedział.- No to świetnie! Gdyby był pan uprzejmy wpisać się tutaj i dać mi na kilka godzin paszport, to zaprowadzę pana do pokoju.- Przekręcił księgę, otworzył ją na stronie z ostatnim wpisem i podał Lassiterowi długopis.To, że mężczyzna mówił po angielsku, było szczęśliwym zbiegiem okoliczności.Mógł coś wiedzieć o Clinica Baresi i prowadzącym ją lekarzu.Najpierw jednak Lassiter potrzebował prysznica i nieco czasu do zastanowienia się nad wszystkim.Ruszył za recepcjonistą, który nalegał na wzięcie od niego bagażu, i poszli szerokim korytarzem.Na ścianach wisiały kinkiety w kształcie orłów, które w szponiastych łapach trzymały grube białe świece.Pokój, do którego go zaprowadzono, był duży, wysoki i umeblowany antykami.Recepcjonista wskazał na nadjedzoną przez korniki komodę.- Tam jest telewizor.Choć pokój był stary, wyposażono go w nowoczesne grzejniki i miał równie nowoczesną łazienkę z marmurową podłogą.Zamontowano w niej nawet podgrzewany wieszak na ręczniki, a na haczyku na drzwiach wisiał bielusieńki szlafrok.- Jest pan zaskoczony - stwierdził recepcjonista.- Bardziej niż zaskoczony.Mężczyzna otworzył zasłonięte oszklone drzwi, które prowadziły na niewielki balkon.Wyszli na zewnątrz.Było ciemno, jedynie na horyzoncie niebo przecinała pozioma, nieco jaśniejsza fioletowa kreska.- Jeśli powietrze jest czyste jak dziś - powiedział recepcjonista - widać stąd Perugię.- Machnął ręką w kierunku smugi w oddali.- Tam.Weszli z powrotem do pokoju i mężczyzna ruszył do wyjścia, ale przed drzwiami zatrzymał się i odwrócił do Lassitera.- Gdyby pan potrzebował faksu albo kopiarki, są do pana dyspozycji.Jeśli w tej czarnej torbie jest komputer, w gniazdko przy biurku jest wbudowany stabilizator napięcia.Czy.życzy pan sobie zjeść kolację? Jeśli nie ma pan ochoty jechać do Todi albo Perugii, może pan zjeść u nas.Podajemy o ósmej.- Dziękuję, chętnie skorzystam z pańskiego zaproszenia.Kiedy kończyli gnocchi, Lassiter sporo już wiedział o Nigelu Burlingamie - przystojnym mężczyźnie, który go przyjmował - i jego towarzyszu, Hugh Cockayne’u.Hugh również miał jakieś pięćdziesiąt lat i był tak przyjacielski i usłużny, jak Nigel przystojny.Wysoki i patykowaty, zdawał się składać głównie z nosa, uszu i rzednących włosów.Byli parą oksfordzkich gejów i w latach sześćdziesiątych przyjechali do Włoch malować.- Ale oczywiście byliśmy okropnymi malarzami - stwierdził wesoło Hugh.- Prawda, Nige?- Owszem.Przez jakiś czas mieszkali w Rzymie, a po śmierci ojca Nigela („umarł na apopleksję, zdaje się”), kupili winnicę w Toskanii.- I jak wam poszło? - zapytał Joe.- To było jeszcze gorsze od malarstwa - oświadczył Nigel.- Kurz.- Pot.- Pamiętasz komary? Nigel roześmiał się.- I ich zęby jak poszczerbione szkło!- A viperi!- Żmije? - spytał Lassiter.- Właśnie.- przytaknął Hugh.- Bardzo groźne, choć każdy miał w lodówce antidotum.Były nie tylko na ziemi.Wspinały się na winorośle.Zbieracze byli przerażeni, prawda, Nige?- Mhm.- Pamiętam, jak kiedyś kogoś oprowadzałem.no wie pan: „A oto nasze winogrona sangiovese.Pochodzą z.Zasadziliśmy je w.„- i tak dalej.Podnoszę kiść winogron i nagle - Boże! - staję twarzą w twarz.zaraz! Twarzą w co? Twarzą w łeb? - Hugh odwrócił się do swojej przystojniejszej połowy.- Czy węże mają twarze?Zaczęli dyskutować o tym, co trzeba mieć, by mieć „twarz”, i po chwili Nigel głęboko westchnął.- Cóż, w każdym razie taka była ta nasza winnica.- Nie mogliśmy sobie też poradzić z robotnikami - dodał Nigel.- Toskania została zalana emigrantami i winnica zeszła na.- Poza tym to była cholernie ciężka robota.- Hugh skrzywił się i popatrzył na swego partnera.- A my nie jesteśmy stworzeni do ciężkiej roboty, prawda, Nige? No, takiej naprawdę ciężkiej.Rozmowa toczyła się dalej w podobnym stylu, od czasu do czasu Hugh sprzątał talerze, a Nigel podawał nowe danie.Po gnocchi jedli pieczone na grillu baranie kotlety, następnie zieloną sałatę, owoce, na koniec wypili po szklaneczce digestivo.Lassiter z przyjemnością słuchał obu Anglików.Nie zamierzał psuć kolacji swoją smutną opowieścią, ale w końcu stwierdził, że gospodarze przyglądają mu się wyczekująco.- Zastanawiacie się, co tu robię? - zapytał.Nigel popatrzył na Hugh.- Cóż.nie jesteśmy wścibscy, ale.tak.Ciekawi nas to.- Troszeczkę - dodał z uśmiechem Hugh.Z trzymanego w ręku kieliszka Lassiter upił łyk Fernet Branca.- Jeśli szuka pan nieruchomości - oświadczył Nigel - powiem od razu, że szkoda pieniędzy.Lassiter pokręcił głową.- Miałem nadzieję odwiedzić Clinica Baresi.Nigel syknął.- Obawiam się, że nie ma pan szczęścia.- Wiem.Widziałem ją dziś po południu.Kiedy to się stało?- To było w.kiedy, Hugh? W sierpniu? Pod koniec lipca? W każdym razie w sezonie.- Jak do tego doszło? - spytał Lassiter, choć znał odpowiedź.- Podpalenie, prawda, Hugh?- Chyba tak.Nie było żadnych dzieci ze świeczkami, petardami czy coś w tym rodzaju.Budynek pochodził z szesnastego wieku, przynajmniej jego starsza część.Dawniej był klasztorem.- Przetrwał tyle stuleci i nagle.- Nigel pstryknął palcami - spalił się do fundamentów.- Zawodowa robota.Nie zostało nic poza kamieniami.Cóż.sam pan widział.Zaprawa wyparowała.Ogień miał taką temperaturę, że niektóre kamienie popękały.Strażacy nie mogli podejść.- Ktoś był w środku?- Nie.To szczęście w nieszczęściu.Klinika była już zamknięta.- Hugh zapalił papierosa od płomienia świecy.- Dlaczego?- Baresi, lekarz, który ją prowadził, był już bardzo chory.Kiedy nie mógł pracować, działalność kliniki została zawieszona.Była nieczynna wiele miesięcy przed pożarem.- Mógłbym się może spotkać z tym doktorem Baresim? Nigel i Hugh pokręcili jednocześnie głowami.- Nieco za późno - stwierdził Nigel.- Zmarł kilka miesięcy temu - wyjaśnił Hugh.- Rak płuc - powiedział Nigel i ruchem wymanikiurowanej dłoni rozwiał dym z papierosa Hugh.- Brakuje nam klientów z kliniki, choć jeśli popularność Todi będzie rosnąć w takim tempie jak dotąd, chyba wrócimy do obrotów z jej czasów.kiedyś.- Jak to: „klientów z kliniki”? - zdziwił się Lassiter.- W klinice nie było łóżek pobytowych, więc kobiety, które tam przyjeżdżały, mieszkały u nas.Zaskoczenie Lassitera rozbawiło obu Anglików.- Nie był to aż taki przypadek.- powiedział Hugh ze śmiechem.- W sumie jesteśmy w miasteczku jedyną możliwością.- Mieliśmy umowę - dodał Nigel.- Pacjentki doktora Baresiego miały specjalną stawkę i troskliwie się nimi zajmowaliśmy.Odbieraliśmy je z lotniska, organizowaliśmy transport, takie rzeczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]