[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale ty tak, Philipie.Europa może należeć do ciebie.Twoi ludzie tam będą, cały klan Constantine'ów.– Mój lud… Tak.Stanęli po twojej stronie.– Byli mi potrzebni.Potrzebowałem waszego geniuszu… Chętnie do mnie przystali.– Tak… Śmierć w końcu nas pokona.Dzieci są naszym narzędziem zemsty na niej.Próbowałem ich nie kochać; chciałem, żeby były do mnie podobne, najlepsze, jak ze stali.Ale i tak je pokochałem… Nie dlatego że były takie jak ja, ale przez to że były inne.To najbardziej odmienne pokochałem najbardziej.– Verę.– Tak.Stworzyłem ją z próbek wykradzionych stąd, z Republiki, ze skrawków naskórka.Z genów tych, których kochałem… – Constantine posłał Lindsayowi błagalne spojrzenie.– Co możesz mi o niej powiedzieć, Abelardzie? Jak tam twoja córka?– Moja córka…– No właśnie.Stanowiliście z Verą wspaniałą parę… Wydawało mi się to bez sensu, żeby śmierć uczyniła cię bezpłodnym.Ja też kochałem Verę; chciałem opiekować się jej dzieckiem, które będzie miała z wybranym przez siebie mężczyzną.Stworzyłem więc twoją córkę.To źle?– Nie – przyznał Lindsay.– Życie jest lepsze.– Dałem jej wszystko, co mogłem.Jak się czuje?Lindsayowi zakręciło się w głowie.Robot wbił mu igłę w nogę.– Jest w laboratorium.Przechodzi przemianę.– To dobrze.Sama dokonuje wyboru.Wszyscy musimy wybierać.– Constantine sięgnął pod fotel.– Mam truciznę; dostałem od pielęgniarzy.Przyznano nam prawo do śmierci.Lindsay pokiwał z roztargnieniem głową, gdy leki uspokajały mu oszalałe serce.– Wszyscy na nie zasługujemy.– Moglibyśmy razem wybrać się na miejsce wypadku, tylko ty i ja, i wypić truciznę.Wystarczy na dwóch – rzekł Constantine z uśmiechem.– Miło byłoby mieć towarzystwo.– Nie, Philipie.Jeszcze nie.Przykro mi.– Wciąż cenisz sobie wolność? – Constantine pokazał mu fiolkę brunatnego płynu.– Chodzenie przychodzi mi z trudem.Percepcja wszystkich wymiarów sprawia mi kłopot, od czasu… od czasu pojedynku na Arenie.Dlatego właśnie dali mi nowe oczy; one widzą za mnie.– Powykrzywianymi palcami zdjął zakrętkę.– Postrzegam teraz życie takie, jakie jest naprawdę.I dlatego wiem, że muszę to zrobić.– Przytknął fiolkę do ust i opróżnił ją jednym haustem.– Daj mi ręce.Lindsay wyciągnął ramiona przed siebie i Constantine złapał jego dłonie.– Obie masz metalowe?– Przepraszam, Philipie.– Nic nie szkodzi.Wszystkie nasze cudowne maszyny… – Constantine zadrżał.– Zostań ze mną, to nie potrwa długo.– Jestem tutaj, Philipie.– Abelardzie… Przepraszam za Norę.Za okrucieństwo…– Philipie, nic się… Wybaczam…Słowa przyszły za późno.Constantine zmarł.* * *Circum Europa, 25.12.'86Całe życie, jakie zostało na CircumEuropie, ograniczało się do laboratoriów.Opuściwszy pokład statku, Lindsay nie zastał w porcie ani jednego celnika.CircumEuropa się skończyła; import stracił wszelkie znaczenie.Lindsay podążył krętym korytarzem wiodącym wśród przezroczystych, pochyłych, błoniastych ścian, które mieniły się wszystkimi zielonobłękitnymi odcieniami morskiej toni.Prawie nie spotykał ludzi.Natknął się tylko na paru szabrowników i kilka astrognid, przybyłych w poszukiwaniu łupów.Jedna z grup z hałasem przebijała się przez utwardzoną ścianę; pomachali mu przyjaźnie rękoma.Do CircumEuropy zacumował również statek Inwestorów, Lindsay jednak nigdzie nie dostrzegł nikogo z załogi.Wszelki ruch miał jeden kierunek: na zewnątrz.Olbrzymie statki lodowe, okryte kryształowymi kadłubami, opadały łukami ku powierzchni planety, by zapaść się w nowo powstałe szczeliny w skorupie.Córka Lindsaya, Vera, znajdowała się na pokładzie jednego z nich.Odeszła już z CircumEuropy.Populacja stacji orbitalnej skurczyła się do maleńkiej garstki chętnych do transformacji.Sama stacja przeobraziła się w zlepek laboratoriów, w których ostatni szczęśliwcy unosili się w mętnej morskiej wodzie.Lindsay zatrzymał się przed śluzą, śledząc na monitorze sytuację w środku.Przekształceni chirurdzy asystowali przy narodzinach aniołów, pilnując rozwoju nowej tkanki nerwowej w odmienionych ciałach.Ich lśniące ramiona migały kolorami, gdy wdali się w ożywioną rozmowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]