do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Będziesz miał jeszcze dość czasu, żeby nacieszyć się nią na osobności - powiedziała Josselyn, śmiejąc się.- Mamy się pobrać - poinformowała Rhonwen i pocałowała ukochanego w policzek.- Wiemy! - zawołały zgodnym chórem Izolda i Josselyn.W drodze przez dziedziniec towarzyszyły im dwie służące, Osborn i jeszcze dwaj rycerze.Nie wiadomo skąd pojawili się Gavin i Gwen.Cały ten orszak wkroczył na schody, gdzie czekał na nich uśmiechnięty Rand.Rhonwen powiodła wzrokiem po dziedzińcu zamkniętym potężnymi murami; patrzyła na wyniosłe wieże oświetlone pochodniami.Z zewnątrz zamek Rosecliffe sprawiał wrażenie chłodnej, groźnej fortecy, ale wewnątrz był domem, ciepłym, przyjaznym, bezpiecznym.Nieoczekiwanie odżyły w jej pamięci słowa Newlina: Nadejdzie koniec świata, jaki znasz.Tak.Jej dawny świat, dawne życie odeszło w przeszłość.Nowe będzie lepsze.Sprawi to miłość.EpilogGdy wchodzisz do domu, pomiędzy swych bliskich, Czeka cię radość, tańce i śpiew.anonimowy średniowieczny wierszZAMEK ROSECLIFFE czerwiec 1146 rokuOdezwały się dzwony zamkowej kaplicy.Ich dźwięk niósł się szeroko po okolicy, wzywając mieszkańców zamku i miasteczka na poranną mszę.Za sznur ciągnęli razem rozbawieni Gavin i Gwen.- Chodźcie, chodźcie, dzieci! - Josselyn klasnęła w dłonie.- Dość już tych chichotów.Chrzest to poważna uroczystość - powiedziała, ale uśmiech na jej twarzy przeczył tym słowom.Była tak rozradowana, że zaraz zostanie matką chrzestną syna Rhonwen i Jaspera, że nic nie mogło zepsuć jej nastroju.Nawet jej własny, bardzo hałaśliwy najmłodszy potomek.Ksiądz czekał na dziedzińcu przy kamiennej chrzcielnicy, wyniesionej z kaplicy.Dzień był pogodny i Josselyn nalegała, by chrzest odbył się pod gołym niebem, w największym kościele Boga, przy śpiewie ptaków, świeżym powiewie bryzy znad morza, pod błękitnym sklepieniem niebios.Rhonwen trzymała na rękach niemowlę, Jasper obejmował ją ramieniem.Patrzyła w czarne oczy swego ukochanego synka, potem uniosła głowę i napotkała radosny wzrok dumnego ojca.Chociaż dziedziniec zapełniony był ludźmi, czekającymi niecierpliwie na uroczystość i mającą odbyć się po niej ucztę, widziała tylko męża i małego słodkiego Guya.- Kocham cię - szepnął Jasper, uśmiechając się do niej.Skinęła tylko głową, gdyż nieoczekiwane wzruszenie zacisnęło jej gardło.- Ja też cię kocham - zdołała wreszcie wyszeptać.- I kochani to cudowne dziecko, które mi dałeś.- To ty mi je dałaś - poprawił ją.Kierowana nagłym impulsem, podała mu niemowlę, a kiedy wziął ją na ręce, łzy napłynęły jej do oczu.Nigdy, w całym swoim życiu, nie podejrzewała, że można być tak szczęśliwą na widok ukochanego niemowlęcia, spoczywającego w ramionach jej ukochanego męża.Ksiądz przystąpił do odprawiania ceremonii.Guy bez sprzeciwu zniósł namaszczenie ciała świętym olejem, nawet uśmiechnął się do ojca Christophera, gdy ten polał mu głowę święconą wodą.- Chrzczę cię w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego - powiedział uroczyście ksiądz.Odezwały się znów dzwony i mały Guy niespokojnie poruszył się na rękach ojca.Drobną twarzyczkę wykrzywił grymas i niemowlę rozpłakało się głośno.Jasper spojrzał na Rhonwen.- Przytul go mocniej, pociesz - powiedziała.Niemowlę nadal płakało, mimo wysiłków ojca.Ksiądz chrząknął, Josselyn i Rand zaczęli się śmiać.- Jemu potrzebne są twoje pieszczoty - powiedział Jasper, wręczając żonie niemowlę.- Potem dodał półgłosem: - Tak samo jak mnie.Biorąc dziecko na ręce, Rhonwen uśmiechnęła się do męża.- Ciebie też trzeba pocieszać, mówisz.Hmm.Myślę, że jakoś sobie z tym poradzę.Oczy Jaspera rozbłysły.Od blisko trzech miesięcy nie byli razem, ale tej nocy będzie już inaczej.- Kocham cię - szepnął, a dzwony Rosecliffe zdawały się rozgłaszać te słowa ponad walijskimi wzgórzami.Kochał ją.Ona kochała jego.Czy którakolwiek kobieta była kiedykolwiek tak szczęśliwa?Zamek Barnard, Northumbria czerwiec 1146 rokuPo raz kolejny odezwały się dzwony opactwa św.Józefa, odległego o niespełna milę od zamku Barnard.Pryma i tercja, nieszpory i kompleta.Co trzy godziny mnisi bili w dzwony, wyznaczając rytm godzin, dni i pór roku.Te dzwony regulowały życie Rhysa w zamku Barnard, narzucając porządek pracowitym dniom.Upłynęły dwa lata i jeden miesiąc, odkąd znalazł się pod opieką ojca Guilliame.Wydawało mu się niekiedy, że już dziesięć lat przebywa poza Walią, ale czasami czuł się tak, jak gdyby dopiero w minionym tygodniu zabrano go z ojczystej ziemi.Ucichł dźwięk dzwonów na sekstę i w tym momencie trzej pracujący obok niego chłopcy odłożyli szczotki, którymi od paru godzin czyścili konie.Nadszedł czas, by się umyć i przygotować do pełnienia posług dobremu zakonnikowi i innym domownikom.Edward, chudy czternastolatek, wybiegł pierwszy.Ostatnio zadurzył się w głupiutkiej córeczce lady Barnard i bardzo dbał o swój wygląd.Dwunastoletni Philip i dziewięcioletni Kevin wybuchnęli śmiechem, widząc jego pośpiech.Rhys skrzywił się tylko.Wiedział, jak kobieta potrafi opanować zmysły mężczyzny i sprawić, że zachowuje się jak głupiec.Kobieta potrafi zamienić mądrego mężczyznę w półgłówka.Potrafi złamać najtwardszego.Czyż nie tak było z nim i Rhonwen?Zacisnął zęby na myśl o tym, jak bardzo ją kochał i jak wiele przez nią stracił.Zamek Barnard nie był więzieniem.Pracował tu, traktowany na równi z innymi chłopcami stajennymi, chociaż był w wieku, w którym mógłby już zostać pasowany na rycerza.Nie znaczy to, że pragnął takich zaszczytnych nor - mandzkich tytułów, ale dokuczało mu to, że musi przebywać z młodszymi od siebie chłopcami, niemal dziećmi.Uczył się łaciny, francuskiego, dworskiej etykiety.Usługiwał swemu angielskiemu panu przy stole, niekiedy pomagał mu w ubieraniu się.Lepsze to było niż loch w Rosecliffe, chociaż musiało upłynąć wiele czasu, zanim był gotów przyznać się do tego nawet przed sobą.Początkowo gwałtownie sprzeciwiał się wszelkim próbom podporządkowania go regułom życia w zamku pośród Anglików.Wielokrotnie karcony, zrozumiał wreszcie, że buntowanie się nie wychodzi mu na dobre.Tak więc patrzył, słuchał, uczył się i starał się wyciągnąć z tego korzyści.Nie miał wątpliwości, że bracia FitzHugh chcą go przekonać do zalet angielskich obyczajów, ale wiedział, że cokolwiek by zrobili, on nigdy nie wyrzeknie się lojalności wobec ojczystej ziemi.Na razie pozwalał im wierzyć, że odnieśli sukces.Ale był Walijczykiem.W jego żyłach płynęła krew smoków.Angielskie maniery, ubiór czy krótko obcięte włosy nie mogły tego zmienić.Nauczył się świetnie jeździć konno, posługiwać mieczem, korzystać z rozumu równie skutecznie, jak z siły ramion.W szermierce był lepszy niż większość rycerzy w Barnard, a w strzelaniu z łuku nie miał sobie równych.Kiedy musiał, okazywał szacunek ojcu Guilliame i lady Barnard, lecz cały czas myślał o zemście na Jasperze i Randulfie FitzHugh.Stajnię opuścił jako ostatni.Wlał kubeł świeżej wody do poidła, potem zawiesił wiadro na haku.Poklepał zad potężnego gniadosza, wreszcie wyszedł ze stajni, zamykając za sobą wrota.Na dziedzińcu zobaczył mieszkańców zamku, udających się na wieczorny posiłek.Jedna z mleczarek uśmiechnęła się do niego nieśmiało.Skinął głową, ale nie odwzajemnił uśmiechu; pamiętał, że to kobieta sprowadziła na niego ten los: wygnanie do obcego kraju, pomiędzy obcych ludzi.Już dawno poprzysiągł sobie, że nigdy nie pozwoli żadnej kobiecie, by zdobyła nad nim tego rodzaju władzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl