[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przewrócił się i nawet nie poczuł uderzenia.Ocknął się w jakimś ciasnym pudle w kształcie rury, do którego skądś z góry ledwie docierało światło, było tak ciasno, że nie mógł rozprostować wykręconych do tyłu rąk, gdy tymczasem koniec rury — gładka, metaliczna krawędź — znajdował się całkiem blisko.Ledwie wyciągnąć w górę dłoń.Spróbował stanąć na palcach, pełznąć wbrew prawu ciążenia w kierunku wyjścia.Nie udało się.Był więźniem.Nie mógł zrobić nic, poza wpatrywaniem się w koliste krawędzie nad sobą, aż zlały się na podobieństwo księżycowej tarczy.Raptem coś zaryczało, głucho i miarowo.Rura zaczęła drgać i nagle żołądek zawędrował do gardła.Niewiele brakowało by zwymiotował.Minęło trochę czasu, nim zdołał opanować się na tyle, żeby skojarzyć fakty.Winda.Podobnie czuł się, gdy wjeżdżał windą na najwyższy gmach w Monachium.Albo może raczej, gdy wracał już w dół.Oznaczało to, iż był wewnątrz kreta, przemierzającego powrotną drogą do Bunkra.Po pewnym czasie przykre uczucie spadania minęło, lecz wibracje i hałas nie ustały.Jakob zorientował się, że nastąpiła zmiana kąta nachylenia rury, w której się znajdował, niemal do poziomu.Podróż przedłużała się; chłopiec zdrętwiał, pozostając przez cały czas w tej samej, niewygodnej pozycji.W dodatku zaczął odczuwać ból startego naskórka, od ciągłego obijania się od ścianek i szorowania o twardą powierzchnię.Hałas przestał mu przeszkadzać, ale te bolesne niewygody stawały się trudne do wytrzymania.Czy ten kret kiedykolwiek się zatrzyma?Zatrzymał się, jakby był maszyną do spełniania życzeń.Wrażenie ciszy było pozorne.Po chwili do uszu Jakoba dobiegły ciche szumy pracujących gdzieś urządzeń.Odgłosy znajome: przez chwilę poczuł się jak w domu.Jak w Monachium.Czy to Bunkier? Czyżby Bunkier też był Miastem?— Jesteś Miastem?Wyciągnęli go z rury i postawili na nogi.Posadzili na krześle widząc, że nie może utrzymać się na nogach.Mężczyzna, który go pojmał i kobieta w kapeluszu.— Jestem Pułkownikiem — powiedział głos, dziwnie niski i monotonny.Jakob rozejrzał się.Znajdował się w obszernym pomieszczeniu, zamkniętym od góry kolistą czaszą stropu podpieranego licznymi filarami.Było bardzo ciepło.Zatęchłe powietrze niosło zapach rdzy i wilgoci.Tuż przed nim, na połyskującym chromem fotelu z wielkimi kołami, siedział mężczyzna o stalowej twarzy.Jakob nie wiedział czy to maska, czy może skóra tego człowieka jakimś sposobem przemieniła się w metal.— Pułkownikiem! — powtórzył mężczyzna.Przez chwilę wpatrywał się w chłopca pozbawionymi rzęs oczami, a potem zapytał: — Z jakiego jesteś Miasta?— Z Monachium.— Zgubiłeś się?— Nie.— Ach, nie? — Błysk wyraźnego zainteresowania w ukrytych głęboko oczach.— Uciekłeś?— Nie.— Jak to? — Stalowa powłoka twarzy nie drgnęła nawet, ale w niskim, jak wydobywającym się z jakiejś tuby głosie, pojawiła się nuta zawodu.— W takim razie skąd się tu wziąłeś?— To znaczy… — Jakob zmieszał się.Strach, który początkowo utrudniał mu mówienie, jakoś mijał.— Chciałem tylko… zobaczyć.— Co zobaczyć? Mów chłopcze, mów, nawet nie wiesz, jak wielka to przyjemność dla starego człowieka rozmawiać z kimś tak młodym i nieprzewidywalnym jak ty.— Jesteś stary?— Nawet bardzo.Zwracaj się do mnie Panie Pułkowniku.Otóż tak, jestem stary.— I wciąż jesteś człowiekiem?— Mów Panie Pułkowniku, powiedziałem.Wciąż nim jestem, choć nikt na tym przeklętym świecie zdaje się o tym nie pamiętać.— Ludzie nie są starzy — zauważył ze zdziwieniem Jakob.— Czy chcesz mnie oszukać, Panie Pułkowniku?— Oszukać? Broń Boże! Dawno z tym skończyłem.— W takim razie nie jesteś człowiekiem, Panie Pułkowniku.Oni też nie są ludźmi, prawda? — wskazał na stojących w milczeniu mężczyznę i kobietę, tych, którzy przywieźli go tu z powierzchni.— Oni nie — przytaknął Pułkownik, poruszając rytmicznie swymi metalowymi wargami.— Więc dlaczego tak się zachowują?— Jak, chłopcze?— Jak ludzie.— Tak sądzisz? — wzrok Pułkownika spoczął na nieruchomych sylwetkach.— Sądzisz, że tak się zachowują?Jakob poczuł zakłopotanie.— No… — zaczął z wahaniem — może niezupełnie, ale przynajmniej nie tak jak LudzieWZaniku.Nie są LudźmiWZaniku, prawda?Pułkownik pokręcił głową.— To żołnierze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]