[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naznaczona ofiara, widząc z dala swój wizerunek, przyjmuje go za inną istotę swego gatunku, pragnie się z nią bliżej zaznajomić i kończy w ten sposób życie w żołądku drapieżnika.— „Fałszywa” to złe słowo — powiedział Pawłow, chociaż zrobiło mu się nieprzyjemnie.— Zdarza się i tak, z pewnością.Ale Pratt uważał, że rysunki reisfedera wywierają na mieszkańców Bety hipnotyczny wpływ, że dysponują one jakąś magiczną, przyciągającą ku nim siłą.Przecież to zupełnie bezsensowne.— O ile mi wiadomo, to nikt nie udowodnił, że tak nie jest — spokojnie zareplikował Sibirin.„Zwykły mistycyzm — pomyślał Pawłow.— Człowiek jest dziwnie zbudowany.Nawet kiedy stoi u progu nieuchronnej śmierci, obawia się wszystkiego, co irracjonalne.Wszyscy są przesądni… Głupota…”— Nawet przy maksimum dobrych chęci nie dałbym rady wdrapać się na Galerię Obrazów — powiedział.— Więc to wszystko mrzonki.— Świat jest pełen tajemnic, chłopcze — zreasumował Sibirin.— A my nie umiemy ich racjonalnie wykorzystywać.Na przykład reisfeder.Wykryliśmy już skład chemiczny jego smoły i zrobiliśmy z niej najlepszy klej na świecie.Czyż nie lepiej było zastosować samego reisfedera w charakterze jedynego w swoim rodzaju aparatu fotograficznego? Przecież jego rysunki są niezwykle dokładne.— Racja.Tylko spróbuj mu nakazać rysowanie tego, co będziesz chciał — powiedział Pawłow.— A przecież on czasem maluje rzeczy, które w ogóle nie istnieją.Okazuje się, że posiada niejaką skłonność do abstrakcji.— O niczym takim nie czytałem.— Bo nie mogłeś — odezwał się Pawłow.— Pokażę ci kilka fotografii.— Ty rzeczywiście wyraźnie zamierzasz wejść do historii — powiedział Sibirin.Zbliżyli się już do budynku stacji, stojącego na niewielkim kamienistym placyku pośród lasu.Stacja była standardowa, przeznaczona dla dwóch ludzi, chociaż w razie konieczności można się tam było zmieścić i w dziesiątkę.Odczekali chwilę w komorze przejściowej, dopóki nie wyrównały się ciśnienia.Potem, kiedy drzwi się wreszcie otwarły, zdjęli z siebie skafandry i weszli do wnętrza.— Pokaż, co tam wielkiego odkryłeś… — przypomniał Sibirin.— Zaraz.Kopuła, kryjąca stację, była zupełnie przezroczysta.Jedynie jej wschodnia część była na stałe zakryta filtrem ochronnym, osłaniającym nie zakryte szkłem skafandra oczy przed oślepiającym blaskiem Legi.Nad głową zawisł wąski sierp odległego Betona.Pawłow wydostał z szuflady stołu gruby album fotograficzny i otworzył go na właściwej stronicy.— Masz, podelektuj się.Z doskonałej, czarno–białej fotografii patrzyła na nich jakaś poczwarna istota.Bezkształtna, amorficzna, pozbawiona zapewne kręgosłupa, o wyciągniętych niezgrabnie mackach wspinała się po dziwnie gładkich, krystalicznych skałach, połyskujących lustrzanymi graniami.— Spotkałeś coś podobnego na Becie?— Nie… Chociaż… Jedna z poprzednich grup zajmowała się tu mikrobiologią.Oni mają w swoich archiwach podobne fotografie.— Sibirin zaśmiał się.— Ale reisfeder nie ma mikroskopu.Tak że ty chyba rzeczywiście dokonałeś odkrycia.Pawłow powoli zamknął album i położył go na miejscu.Potem wstał.— Te rysunki już opisałem — powiedział.— Nie mam nic więcej do roboty.Pójdę chyba porobić zdjęcia.Trzeba je będzie też potem opisać.Sibirin popatrzył na niego uważnie.— Wiesz co — powiedział.— Oczywiście obaj sobie świetnie zdajemy sprawę z tego, że to bzdura.Że nie jesteś w stanie wspiąć się na Galerię Obrazów, i że rysunki reisfedera nie mają żadnego hipnotycznego działania na ludzki organizm… Ale będę spokojniejszy, jeśli tu posiedzisz.Sam zrobię zdjęcia.— Ależ ja tu po prostu nie mam nic do roboty!— Zajmij się czymkolwiek — powiedział Sibirin.— Popracuj na razie przy radiostacji.Wszedł do śluzy.Pawłow obserwował na monitorze, jak tamten wychodził.Potem odwrócił się do radiostacji i wcisną] klawisz z napisem ŁĄCZNOŚĆ LOKALNA.— Tu stacja BETA — powiedział.— BETA woła JASTRZĘBIA!Powtórzył to zdanie kilkakrotnie, przestawiając słowa, potem odczekał przepisowe pięć minut, znów powtórzył serię wywołań, i znów odczekał.Potem na wszelki wypadek wywołał jeszcze raz; wreszcie nacisnął klawisz z napisem CENTRUM.Z Bazą, która znajdowała się w odległości około miliarda kilometrów od Bety, dwustronnej łączności w ścisłym tego słowa znaczeniu być nie mogło, bowiem opóźnienie fal radiowych było rzędu godziny.Dlatego łączność utrzymywano na zasadzie „dialogu głuchych” — Baza nieprzerwanie nadawała całe bloki emisyjne, przeznaczone dla odległych grup planetarnych, i miało to charakter normalnego przekazywania najnowszych wiadomości.Jeśli operatorzy z Bazy mieli odpowiedzieć na jakieś pytanie czy doniesienie, włączali odpowiedź do kolejnego bloku z komunikatami.W innych przypadkach treść programu nie ulegała zmianie.Pawłow po włączeniu odbiornika znalazł się oczywiście gdzieś w środku bloku informacyjnego.Cierpliwie dosłuchał go więc do końca, a potem jeszcze do tego miejsca, w którym rozpoczął nasłuch.Niczego nowego w porównaniu z tym, co powiedział mu Sibirin, nie dowiedział się.Wyłączył więc radiostację w chwili, kiedy otwarły się drzwi śluzy.— Możesz mi pogratulować — powiedział Sibirin, zdejmując skafander.— Mnie też odmalował.Popatrz…Pawłow wziął fotografię.Rysunek był wykonany starannie, ze wszystkimi szczegółami.Na kamienistej płaszczyźnie, pośród wielkich głazów stał człowiek w skafandrze.Obok niego siedział drugi.Obaj spoglądali w górę — zdawało się, że oczekiwali, aż z obiektywu niewidocznego dla nich aparatu wyleci ptaszek…— Dziwne… — powiedział Pawłow.— Masz na myśli perspektywę? — zapytał Sibirin.— Przecież on w ten właśnie sposób nas widział.Mnie osobiście bardziej cieszy, że teraz i ja jakbym już trafił do historii.— Dziwne — powtórzył Pawłow, spoglądając na fotografię.— Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żebyś tam siedział.— Bo nie siedziałem — odezwał się Sibirin.— Nie mam takiego zwyczaju.To ty siedzisz.Ja jestem tym, który stoi.— Ja?! — wykrzyknął Pawłow.— Ja też nie mam takiego zwyczaju.A oprócz tego zauważ, że to nie moja twarz!— Wiesz… Za szkłami skafandrów źle widać — po chwili wahania powiedział Sibirin.— W każdym razie na moją gębę tym bardziej mi to nie wygląda.— To fakt… — z roztargnieniem przyznał Pawłow.Patrzył uważnie na fotografię.Nie, ten, który stał, to nie był on.A siedzący — to też nie był Sibirin.Żaden z nich nie zwykł siadać na kamiennym osypisku przed Galerią Obrazów.To byli inni ludzie.Reisfeder odtwarza rzeczywistość — jeśli to tylko jest rzeczywistość — absolutnie wiernie.Nigdy się nie myli.Ale innych ludzi nie było na planecie od czterech tygodni.Ani na samej Becie, ani w okolicy.— Słuchaj — odezwał się nagle Pawłow.— Masz zdjęcie Wierszynina?— Gdzieś mam.A po co…— Dawaj — przerwał mu tamten.Spojrzał raz jeszcze na reprodukcję skalnego fresku.„Jakże my mało wiemy o zwierzętach — pomyślał.— Nawet o tych, z którymi się na co dzień spotykamy.Co wiemy o ich zmysłach? Sibirin powiedział, że reisfeder nie ma mikroskopu.A jeśli mu mikroskop niepotrzebny? Jeśli może mikroorganizmy widzieć równie wyraźnie, jak my widzimy samych siebie?…”— Masz tu Wierszynina — powiedział Sibirin.— A to jego nawigator.Sfotografowałem go kiedyś, przy okazji.Pawłow przyjrzał się fotografiom.Słyszał za sobą przyspieszony oddech Sibirina, który spoglądał mu przez ramię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]