do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Terazpozostajemy wyłącznie przy odbiorze.–Wyobrażałem ją sobie inaczej – rzekł zamyślony Łański.–Właściwie jest taka sama.Taka… i nie taka.Twarz madonnyrafaelowskiej, lecz oczy… oczy jak u diabełka.Inżynier roześmiał się.–I uwierzył pan w to, co mówił Szewcow: „…w słońcu pławiące się jezioro?” Nikt tak kiepsko nie zna kobiety, jak mężczyzna w niej zakochany.–Kontrast zdumiewający – wciąż zamyślony powiedział Łański.– Rzeźba w takim wypadku jest bezsilna.Odtwarzać oczu nie potrafimy.–Potraficie odtworzyć duszę – zaoponował Tessiem.–Proszę mi powiedzieć, dlaczego pan podkreślił, że Stacja zostaje tylko przy odbiorze?Tessiem uśmiechnął się.–Mam jeszcze gdzieś flaszkę rizlinga.Żałuję, że Szewcow nie będzie nas słyszał.Wzniesiemy toast za pomyślność kobiet.–Sytuacja nie jest najlepsza – kontynuował Szewcow.– Przeszkody szybko narastają, tracimy wiele energii dla podtrzymania łączności.Cóż bym miał jeszcze do opowiedzenia?…A więc czekałem w kabinie, widzący zaś siedział na dole przy mózgu elektronowym.Czas dłużył się okropnie – była to nie kończąca się potrójna doba.Kilkakrotnie schodziłem do kabiny ogólnej.Promień beznamiętnie wpatrywał się w maszynę.Jednakże w jego oczach kłębiły się snopy iskier.Ani razu dotychczas nie widziałem ich w tak znacznej ilości.Wyglądało to jak spienione, bulgocące morze, gdy pod białą pianą nie można dojrzeć błękitu fal.Oczy widzącego były pełne wirujących, drgających potoków iskier.Zrozumiałem, jak wielkie napięcie kryło się pod beznamiętnym półuśmiechem.Burza dawno już ustała.Syriusz Wielki przesunął się do zenitu i zdawało się, utknął tam na stałe.Pracowałem w dziale motorowym, drzemałem, próbowałem czytać.Minęło ponad osiemdziesiąt godzin, gdy zauważyłem, że twarz widzącego straciła swój kamienny wyraz.Może się myliłem, nie wiem.Zdawało mi się jednak, że twarz widzącego wyrażała na przemian to smutek, to radość.Było to ledwie dostrzegalne, niby lekki cień – nic więcej.Poszedłem na górę do kabiny nawigacyjnej i włączyłem aparat do wywoływania snu.Te trzy doby wiele mnie kosztowały.Ledwie trzymałem się na nogach.Po czterech godzinach aparat obudził mnie.W kabinie ogólnej nikogo nie było.Widzący poszedł.Mózg elektronowy niedziałał.I znowu leniwie popłynęły nie kończące się, męczące godziny wyczekiwania, pełne niepokoju i wątpliwości.Diabli wiedzą, jakie tylko okropności wypisywali powieściopisarze na temat przygód na niezbadanych planetach: burze piaskowe, eksplozje atomowe, meduzy elektryczne… A tutaj przyjaźnie świecił Syriusz Wielki, wiatr łagodnie kołysał fantastyczne drzewa, wszędzie panowała cisza, spokój.Lecz właśnie w tej ciszy oddałem pod sąd Widzących Istotę Rzeczy całą historię ludzkości i to niepokoiło mnie o wiele bardziej aniżeli jakakolwiek burza czy inwazja jaszczurów.Jakżebym chciał, aby na moim miejscu znalazł się jeden z tych, którzy z taką łatwością opisują spotkania z obcymi światami! Spotkali się, od razu zrozumieli się, pogawędzili i rozeszli się… Co za bzdura!Czas płynął.Teraz oto jasno zrozumiałem mądrość starego przykazania, ostrzegającego przed ryzykownymi eksperymentami z mieszkańcami obcych planet.Widzący nie zjawiał się i zacząłem domyślać się, że jest to jego odpowiedź.Nadszedł wieczór.Syriusz Wielki ustąpił miejsca na niebie Syriuszowi Małemu.Potem i Mały schował się za horyzontem.Było to coś niby biała noc zwiastująca bliski wschód Syriusza Wielkiego.Czekałem.Postanowiłem czekać jeszcze sześćdziesiąt godzin.Minęło jeszcze siedemdziesiąt i powiedziałem sobie: „Jeszcze dziesięć”.Zupełnie mechanicznie – jak we śnie – przygotowywałem „Szperacza” do odlotu.Moje myśli natomiast… Tak, tego dnia, po goleniu, długo ścierałem pianę ze skroni.Piana nie schodziła.Była to siwizna.Do upływu terminu – ostatecznego terminu – pozostawało kilka godzin.Siedziałem na stopniach trapu.Nad lasem podnosiła się rozpalona tarcza Syriusza Wielkiego.Płonął tak niesamowicie białoniebieskim ogniem, że pomyślałem: „Oto zaraz zgaśnie, przepali się…” Ale nie przepalał się.Piął się ku górze, cień zaś statku kurczył się coraz bardziej.W oślepiających promieniach Syriusza Wielkiego biała kula błyszczała jak małe słońce.Zwróciłem uwagę na ciekawe zjawisko: biała kula nie dawała cienia.Dotychczas nie wiem, jak to wytłumaczyć.Robiło się gorąco.Podniosłem się i ostatni raz spojrzałem na drzewa.Potem odwróciłem się w stronę luku.I wtedy z tyłu rozległ się spokojny głos:–Nie odchodź…Przy trapie stał Promień.Nie wiem, dlaczego nie zauważyłem go wcześniej.Może dlatego, że szedł on od strony Syriusza Wielkiego i bijące na wprost światło czyniłojego przezroczyste ciało niemal niewidocznym.Z trudem mogłem rozróżnić jedynie szwy jego narzutki.Szybko zszedłem na dół.Staliśmy w miejscu, gdzie się kończył krótki cień statku.Staliśmy obok siebie, twarz przy twarzy.Myślałem, że się zaraz rozstaniemy.„Szperacz” musi wrócić na Ziemię.Powinienem uprzedzić, opowiedzieć.Muszę wyjaśnić, jaka katastrofa zagraża Planecie.Syriusz Wielki przesuwał się ku zenitowi.Nadchodził upał – duszący, palący.Czerwone oczy Widzącego Istotę Rzeczy patrzyły wprost na mnie.A potem…Stali w miejscu, gdzie kończył się krótki cień statku.Czarna, nagrzana przez oba słońca gleba emanowała rozpalone strugi powietrza.W tych załamujących się strugach pomarańczowoczerwone drzewa drżały jak poruszane wiatrem płomienie.Jaskrawe światło przyprawiło Szewcowa o ból w skroniach.–Porzucasz… – powiedział Promień.Szewcow drgnął.Odpowiedział machinalnie:–Tak.Potem zapytał:–Skąd wiesz? Widzący kiwnął głową.–Wiem wszystko… porzucasz… przyjdą inni… W jego oczach poprzez migotliwą poświatę zabłysły świetliste iskierki.Szewcow pomyślał: „Z powrotem, jak najprędzej z powrotem!” – i nie mógł postąpić kroku naprzód.Myśl zgasła, umknęła.Iskierki przyciągały, wabiły jak głębia… Obrazy, powstałe w różowej mgle, były dziwnie znajome.Szewcow ujrzał system Syriusza – dwie gwiazdy i trzy planety – zobaczył satelitę obok jednej z planet.Potem satelita rozpalił się i Szewcow domyślił się, że widzi odbicie własnych myśli.Tak, to były jego myśli, przypuszczenia, wątpliwości, rachuby, formuły, schematy… Różowa aureola zaczęła się kurczyć jak cień statku przy wschodzie Syriusza Wielkiego.Widzący uśmiechał się zagadkowo.A może Szewcowowi tylko zdawało się, że się uśmiecha.–Wiem… – powtórzył Promień.Szewcow rozumiał teraz: oczywiście, wie.Widzący czytał myśli.Długomilczeli.Upalny, skwarny wiatr niósł zapach mięty.–Ludzie… krótko żyją… – powiedział w zamyśleniu Widzący Istotę Rzeczy.– Zawsze w drodze…–Krótko – zgodził się Szewcow.– Lecz my się nauczymy żyć długo.My dopiero zaczynamy swoją drogę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl