[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na powierzchni w³aœciwej walizki, jakby dlaspotêgowania efektu, mruga³o mrowie b³êkitnych oczu, z tym ¿e te, pozbawionerzês, podzielone by³y na mnóstwo drobniutkich kryszta³ków, niczym wielkieklejnoty.Nie by³o œladu uszu, nosa czy ust na ca³ym ciele, które na dodatekpokrywa³o coœ w rodzaju szlamu, t³ustego szarawego szlamu sp³ywaj¹cego poczarnych bokach i spadaj¹cego w monotonnym kap-kap-kap na pod³ogê.Po lewej stronie, jakieœ piêæ metrów dalej, gdzie blat przechodzi³ w niewielkipó³wysep, by³o jeszcze jedno takie stworzenie.Jego macki obejmowa³y owalnyprzedmiot, po którego powierzchni przebiega³y b³yski œwiat³a.Na ile Manship móg³ stwierdziæ, wszystkie oczy ca³ej trójki by³y wpatrzone wniego.Zadr¿a³ i stara³ siê choæ trochê wtuliæ g³owê w ramiona.- No i có¿, profesorze - zapyta³ ktoœ niespodziewanie - co pan na to?- Œmiem twierdziæ, ¿e diablo mi siê nie podoba ten sposób budzenia - Manshipwybuchn¹³ potokiem s³Ã³w.Ju¿ mia³ mówiæ dalej i rozwin¹æ ten temat, dorzucaj¹ckilka barwnych epitetów, gdy nagle uœwiadomi³ sobie dwie rzeczy, które gopowstrzyma³y.Pierwsz¹ by³ problem, kto zada³ to pytanie.Nie widzia³ ¿adnego innegocz³owieka - w³aœciwie to ¿adnej istoty ¿yj¹cej; poza tymi trzema pe³nymi masekwalizkami nie by³o nikogo w tej ogromnej, wilgotnej sali.Drugim powodem, dla którego przerwa³, by³o to, ¿e ktoœ inny zacz¹³ w tej chwiliodpowiadaæ, wchodz¹c Manshipo-wi w s³owo i ignoruj¹c go zupe³nie.- Hm - mówi³ ten ktoœ - eksperyment najzupe³niej siê uda³.W zupe³noœciusprawiedliwia on koszta i d³ugie lata badañ, które nañ poœwiêcono.Sam panwidzi, radco Glomg, ¿e jednostronna teleportacja jest faktem dokonanym.Manship zauwa¿y³, ¿e g³osy dobiegaj¹ doñ z prawej strony.Szersza z dwóchwalizek - widocznie "profesor", do którego by³o zaadresowane to pytanie -mówi³a do wê¿szej, której wiêkszoœæ badylowatych oczu przesunê³a siê odManshipa i spogl¹da³a na swego towarzysza.Tylko sk¹d, u licha, wydobywa³y siête g³osy? Gdzieœ z wnêtrza ich cia³? Nigdzie nie by³o œladu ¿adnego aparatug³osowego.I DLACZEGO - nagle coœ a¿ krzyknê³o w mózgu Manshipa - MÓWI¥ W MOIM JÊZYKU!?- To widzê - przyzna³ radca Glomg z uczciwoœci¹ podszyt¹ têpot¹, która doñpasowa³a.- Mo¿e to i jest fakt dokonany, profesorze Lirld.Tylko czego onw³aœciwie dokona³?Lirld uniós³ jakieœ trzydzieœci do czterdziestu macek w górê gestem, któryzafascynowany Manship rozpozna³ jako uprzejme, choæ niecierpliwe wzruszenieramion.- Teleportacji ¿ywego organizmu z obiektu astronomicznego 649-301-3 bez u¿yciaaparatu transmisyjnego na planecie pochodzenia.Radca przesun¹³ wzrok dziesi¹tek oczu na Manshipa.- Pan mówi, ¿e to jest ¿ywe? - spyta³ z pow¹tpiewaniem.- Ale¿ panie radco - zaprotestowa³ profesor Lirld.- Tylko bezflefnomorfizmów.Z pewnoœci¹ czuje, z pewnoœci¹ siê rusza, po odpowiednich.- No, dobrze.To jest ¿ywe, przyznajê.Ale ¿e czuje? Jeœli dobrze st¹d widzê,nie wydaje mi siê, aby pmbffowa³o.I te okropne, rzadkie oczy! Tylko dwoje - itakie p³askie! I ta zupe³nie sucha skóra bez œladów b³ota.Przyznajê, ¿e.- Sam te¿ nie przypominasz zgrabnej œlicznotki, wiesz? -nie wytrzyma³ Manship,g³êboko ura¿ony.-.w mojej ocenie obcych form ¿ycia popadam we flefnomorfizmy - tamtenci¹gn¹³, jakby nie s³ysza³.- No có¿, flefnob to brzmi dumnie.Ale, drogiprofesorze Lirld, widzia³em ró¿ne niewydarzone kreatury z s¹siednich planet,które sprowadzi³ mój syn i inni badacze Kosmosu.Najdziwniejszy, najbardziejprymitywny z nich mo¿e przynajmniej pmbffowaæ.Ale to.to coœ? Nie widzê uniego nawet najmniejszego, najdrobniejszego œladu pmb! To jest niesamowite,oto, co myœlê.Niesamowite!- Wcale nie - zapewni³ Lirld.- To tylko biologiczna anomalia.Byæ mo¿e wzewnêtrznych rejonach Galaktyki, gdzie tego typu zwierzêta wystêpuj¹ w wiêkszejiloœci, mo¿e warunki ¿ycia czyni¹ pmbffowanie niepotrzebnym.Wkrótce dowiemysiê tego po dok³adnym zbadaniu.A tymczasem dowiedliœmy, ¿e ¿ycie rozwija siê winnych obszarach Galaktyki, nie tylko w gêstym centrum.A gdy bêdziemy moglirozpocz¹æ wyprawy badawcze w tamte strony, nieustraszeni poszukiwacze przygód- tacy, jak pañski syn - polec¹ wyposa¿eni w wiarygodne dane.Bêd¹ wiedzieli,czego siê spodziewaæ.- Do licha! - zrozpaczony Manship zacz¹³ krzyczeæ.-Czy wy mnie s³yszycie, czynie?- Srin, mo¿esz wy³¹czyæ zasilanie - zreflektowa³ siê profesor Lirld.- Nie masensu marnowaæ energii.S¹dzê, ¿e dotar³a ju¿ ca³a niezbêdna czêœæ tej istoty.Jeœli jeszcze ma siê coœ zmaterializowaæ, wystarczy promieñ szcz¹tkowy.Flefnob po lewej rêce Manshipa szybko obróci³ dziwny owalny przedmiot trzymanyw mackach.Niski szum, który rozlega³ siê w pomieszczeniu i na który Manshipw³aœciwie nie zwraca³ uwagi, ucich³ w oddali.Gdy Srin wpatrywa³ siê w tañcz¹cena powierzchni instrumentu plamki œwiat³a, Manship nagle odgad³, ¿e s¹ towskazania woltomierza.Tak jest, có¿ by innego, wskazania woltomierza."Dobrze,ale sk¹d ja o tym wiem?" - pomyœla³.No jasne.By³a tylko jedna odpowiedŸ.Skoro nie s³yszeli go, choæby nie wiadomojak krzycza³, skoro nawet nie reagowali na dŸwiêk jego g³osu i skorojednoczeœnie pozwalali sobie na ma³o prawdopodobn¹ sztukê mówienia w jegorodzimym jêzyku - najwyraŸniej byli telepatami.Bez narz¹dów przypominaj¹cychusta czy uszy.Poczeka³, a¿ Srin zada swemu prze³o¿onemu pytanie.W jego uszach brzmia³o to wformie s³Ã³w wypowiedzianych ludzkim, dŸwiêcznym g³osem.Ale jednak dostrzega³ró¿nicê.Brakowa³o tego czegoœ, tego smaczku, jaki ma œwie¿e jab³ko, a któregobrakuje sztucznie aromatyzowanym sokom.A za zas³on¹ s³Ã³w Srina kry³y siênisko mruczane inne s³owa, nie uporz¹dkowane, fragmenty zdañ, które od czasu doczasu stawa³y siê "s³yszalne", ¿eby wyjaœniæ coœ, o czym nie wspomniano w"konwersacji".Manship uœwiadomi³ sobie, ¿e w³aœnie w ten sposób dowiedzia³siê, do czego s³u¿¹ plamy œwiat³a biegn¹ce po powierzchni tej kuli.Równie oczywiste by³o, ¿e gdy tylko wspominali o czymœ, co nie mia³oodpowiednika w ludzkim jêzyku, jego umys³ wstawia³ w to miejsce bezsensownydŸwiêk.NieŸle jak na razie.Jakaœ telepatyzuj¹ca walizka o dziwacznym imieniu Lirld,wyposa¿ona w mnóstwo oczu i macek, brutalnie wyrwa³a go z ciep³ego ³Ã³¿ka wCallahan Hall.Zassa³o go na jak¹œ planetê w zupe³nie innym systemies³onecznym blisko centrum Galaktyki, ubranego wy³¹cznie w groszkow¹ pi¿amê.Znalaz³ siê na planecie telepatów, którzy nie mogli go us³yszeæ, ale których onz ³atwoœci¹ móg³ pods³uchiwaæ, bo widocznie jego mózg by³ dostatecznie czu³¹anten¹.Wkrótce miano go poddaæ "dok³adnemu badaniu", która to perspektywawcale mu siê nie uœmiecha³a, zwa¿ywszy, ¿e najwyraŸniej traktowano go jakmonstrualnego laboratoryjnego zwierza.Wreszcie pogardzano nim, g³Ã³wniedlatego, ¿e za cholerê nie móg³ pmbffowaæ.Przemyœlawszy to, Clyde Manship uzna³, ¿e czas ju¿ daæ im odczuæ sw¹ obecnoœæ.Daæ im do zrozumienia, ¿e zdecydowanie nie jest ni¿sz¹ form¹ ¿ycia, ale, jakto siê mówi, jest swój ch³op.¯e on te¿ nale¿y do klubu w³adców materii i ¿epochodzi z rodziny o bogatych tradycjach IQ.Tylko jak?Z zakamarków pamiêci wyp³ynê³y wspomnienia powieœci przygodowych czytanych wdzieciñstwie.Odkrywcy l¹duj¹ na nieznanej wyspie.Tubylcy, uzbrojeni wnajró¿niejsze w³Ã³cznie, maczugi i kamienie, wybiegaj¹ na ich widok z d¿ungli,wyj¹c bez w¹tpienia coœ o palu tortur.Odkrywcy, których obla³ doœæ ch³odnypot, poniewa¿ nie znaj¹ miejscowego jêzyka, musz¹ szybko coœ zrobiæ.Wiêcnaturalnie uciekaj¹ siê do.do czego?.do uniwersalnego jêzyka znaków!Jêzyk znaków.Wszyscy go znaj¹!Wci¹¿ siedz¹c Clyde Manship uniós³ ramiona nad g³ow¹.- Ja przyjaciel - zacz¹³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]