[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.D³ugo le¿a³a w wannie,wpatruj¹c siê w jasnoró¿owe kafelki.Wreszcie wysz³a z wody i owinê³a siêrêcznikiem.Na podeœcie przed ³azienk¹ panowa³a cisza, a drzwi sypialni Francesby³y zamkniête.Po powrocie na górê Anna szeroko otworzy³a okno, wpuszczaj¹c downêtrza powiew ch³odnego nocnego powietrza, potem w koñcu zgasi³a œwiat³oi wskoczy³a do ³Ã³¿ka.Kiedy siê obudzi³a, by³o ju¿ po dziesi¹tej.Szybko siê ubra³a i zbieg³a na dó³,by stwierdziæ, ¿e dom jest pusty.W kuchni na stole czeka³ na ni¹ krótki list:Pomyœla³am, ¿e pozwolê ci spaæ.Wrócê na lunch.F.Zamyœlona, zrobi³a sobie kawy, a potem posz³a do salonu.Nigdzie nie by³o aniToby’ego, ani ¿adnej wiadomoœci.W ksi¹¿ce telefonicznej znalaz³a numertelefonu Sereny.– Mia³am nadziejê, ¿e ciê zastanê, Chcê ci podziêkowaæ, ¿e mnie odwiedza³aœ.– Jak siê czujesz? – spyta³a Serena pogodnie.Anna s³ysza³a te¿ rozlegaj¹ce siêw tle dalekie dŸwiêki muzyki.Pozna³a pierwsze takty VI Symfonii Beethovena.– Sereno, dziœ po po³udniu wracam do domu.Czy mog³abyœ spotkaæ siê tam ze mn¹?Podam ci adres.– Coœ wci¹¿ jest nie w porz¹dku, prawda? – G³os Sereny by³ ciep³y, koj¹cy,pe³en troski.– Tak.– Annie uda³o siê prze³kn¹æ ³zy.– Coœ wci¹¿ jest nie w porz¹dku.Toby i Frances wrócili razem na lunch, przywo¿¹c pasztet, ser, chleb i butelkêwina merlot.Nie byli zaskoczeni, widz¹c w holu spakowan¹ walizkê Anny.– Odwiozê ciê po lunchu – rzek³ Toby, podaj¹c jej kieliszek wina.– Bêdziemy zatob¹ têskniæ.Uœmiechnê³a siê.– Nie wyje¿d¿am daleko.I mam nadziejê, ¿e oboje bêdziecie mnie czêstoodwiedzaæ.– Nie chcia³a, by te s³owa mia³y tak ostateczn¹ wymowê, i niezdawa³a sobie sprawy, jak oficjalnie to zabrzmia³o, dopóki nie zobaczy³aszybkiego spojrzenia, jakie Frances rzuci³a swemu synowi.Twarz Toby’ego by³ablada.Zmusi³ siê do uœmiechu.– Nie bêdziesz mog³a siê od nas opêdziæ – powiedzia³, ale wyraŸnie bezprzekonania.¯adne z nich nie mia³o apetytu i niespe³na godzinê póŸniej Toby jecha³ ulicamiLondynu, z walizk¹ Anny w baga¿niku, oraz torebk¹, aparatem fotograficznymi przewodnikami turystycznymi na tylnym siedzeniu samochodu.Uda³o mu siê znaleŸæ miejsce do parkowania niemal przed jej domem.– Los wyci¹ga rêkê – rzek³ – przynaglaj¹c ciê stanowczo, abyœ powróci³a dow³asnego ¿ycia.– Toby.– Nie.– Uniós³ d³oñ.– Gor¹co wierzê w przeznaczenie.Co ma byæ, to bêdzie,que sera sera i tak dalej.ChodŸmy.– Otworzy³ drzwi i obszed³ samochód, bypodnieœæ klapê baga¿nika.Anna wysiad³a z auta i powoli podesz³a do frontowych drzwi, wyprzedzaj¹cToby’ego z walizk¹.SpóŸnione przebiœniegi i pierwsze krokusy t³oczy³y siê naw¹skiej grz¹dce pod frontowym oknem, a forsycje jaœnia³y ¿Ã³³tymi kwiatami natle londyñskich cegie³.W okiennej skrzynce na kwiaty rozpleni³y siê zimowebratki, wyraŸnie pokazuj¹c, ¿e nie by³o w³aœcicielki, która by siê nimizajê³a.Anna wyjê³a klucze.– To nie jest po¿egnanie, Toby – odwróci³a siê i stanê³a z nim twarz¹ w twarz.– S¹ sprawy, z którymi muszê uporaæ siê sama.– Ujê³a jego rêce.– Proszê, b¹dŸtutaj, jeœli bêdê ciê potrzebowa³a.– Wiesz, ¿e bêdê.Wspiê³a siê na palce i poca³owa³a go w usta, a potem odwróci³a siê, wziê³awalizkê i zamknê³a za sob¹ drzwi.Toby jeszcze przez kilka sekund wpatrywa³ siê w nie, po czym siê odwróci³.Po drugiej stronie drzwi Anna zatrzyma³a siê tak¿e.Postawi³a walizkê oraztorby i walcz¹c z nap³ywaj¹cym ³zami, odetchnê³a g³êboko.Znów siê pojawi³o.Tos³oneczne œwiat³o w oczach.W w¹skim mrocznym holu domu w zachodniej czêœciLondynu czu³a na twarzy ¿ar pustynnego s³oñca i zapach unosz¹cego siê dymukyphi, kadzid³a bogów.Nerwowo gryz¹c wargi, rzuci³a okiem na zegarek.Wkrótce mia³a przyjœæ Serenai mo¿e wtedy uda im siê raz na zawsze przegnaæ natrêta z jej umys³u.Pochyli³a siê, by podnieœæ listy le¿¹ce na pod³odze tu¿ za drzwiami.Wœród nichby³ niewielki pakunek.Od³o¿y³a listy na boczny stolik i obejrza³a paczuszkê.By³y na niej egipskie znaczki.Anna przez chwilê obraca³a j¹ w rêkach, a potemzanios³a do salonu i rozerwa³a opakowanie.W œrodku by³ napisany na maszynielist i ma³y, zabezpieczony foli¹ pakiet.List pochodzi³ z Departamentu Policji w Luksorze.Za³¹czony przedmiot znaleziono w d³oni zmar³ego Andrew Watsona po wydobyciuz Nilu jego cia³a.PóŸniej ustalono, ¿e przedmiot ten nale¿y do Pani i ¿ezosta³ przywieziony bez zezwolenia.Obecnie stwierdzono, ¿e Pani prawow³asnoœci nie budzi zastrze¿eñ.Niniejszym wiêc zwracamy go, prosz¹co potwierdzenie odbioru.– Nie – potrz¹sa³a g³ow¹.– Nie, proszê, nie.Po³o¿y³a pakiet na stole i wpatrywa³a siê weñ przez chwilê, a potem odwróci³asiê i pobieg³a do frontowych drzwi.– Toby! – Jak szalona mocowa³a siê z zamkiem; w koñcu go otworzy³a.– Toby,zaczekaj!Samochód Toby’ego odje¿d¿a³ od krawê¿nika.– Toby!Pobieg³a do furtki, ale Toby, szybko rzuciwszy okiem przez ramiê, przepuœci³samochód, który chcia³ siê w³¹czyæ do ruchu, i w³aœnie odje¿d¿a³.Nawet nieobejrza³ siê w jej stronê.– Toby!Patrzy³a za nim, czuj¹c wiêksze zagubienie i przera¿enie ni¿ kiedykolwiekw ¿yciu.– Toby, wróæ.Proszê.Jesteœ mi potrzebny!Opuœci³a rêkê, a potem powoli odwróci³a siê i wesz³a do domu.Ju¿ na schodach us³ysza³a dalekie zawodzenie p³yn¹ce przez piaski pustynii zapach kyphi, poczu³a ¿ar boga s³oñca Ra, który unosi³ siê nad horyzontem.Toby, stoj¹c na œwiat³ach skrzy¿owania Notting Hill Gate, zmarszczy³ brwii bêbni³ palcami w kierownicê.G³owê wype³nia³y mu dziwne: dŸwiêki; dŸwiêki,których nigdy przedtem nie s³ysza³: p³aczliwe zawodzenie dalekich g³osów,powtarzane przez jak¹œ harfê i coœ, co brzmia³o: jak niskie, natrêtne tonyoboju, p³yn¹ce nad rozleg³ymi przestrzeniami, i Niespokojnie pokrêci³ g³ow¹.Toby! To wo³anie nadbieg³o z daleka.Toby, wróæ! Proszê!Zmarszczy³ brwi.To by³ g³os Anny.Podskoczy³ na siedzeniu, gdy¿ samochód za nim zatr¹bi³ ze z³oœci¹.Nie zauwa¿y³zmiany œwiate³.Spojrza³ w lusterko, a potem nagle zmieni³ decyzjê.Zakrêci³kierownic¹ i z gniewnym piskiem opon zawróci³ w miejscu.Kilka sekund póŸniej pêdzi³ z powrotem w stronê domu Anny.– Anna! Anno? – Zostawi³ samochód z w³¹czonym silnikiem na œrodku ulicy.–Anno! Otwórz drzwi! – Wali³ w nie piêœciami.Drzwi otworzy³y siê z lekkim trzaœniêciem.Widocznie nie zamknê³a ich dok³adniepo powrocie do domu.– Anno? – Toby zajrza³ do œrodka.– Gdzie jesteœ? Hol by³ pusty, a drzwi dosalonu uchylone.– Anno! – chwyci³ za klamkê.Wnêtrze pachnia³o Egiptem.¯arem, piaskiem i egzotycznymi kadzid³ami.Annê okr¹¿a³ mroczny cieñ.– Anno, kochanie, walcz z nim! Nie pozwolê, by tob¹ zaw³adn¹³! Anno, spójrz namnie! Kocham ciê!Chwyci³ j¹ za rêce i obróci³ twarz¹ do siebie.– Anno!Mruga³a oczami, marszcz¹c brwi.– Toby?– Kochanie, jestem tutaj.Ju¿ dobrze.Wraca³a do niego.Mroczny cieñ blad³.Wzi¹³ j¹ w ramiona i ca³owa³ we w³osy.– On wróci³, Toby – wyj¹ka³a Anna.– Flakonik.Luiza nie mog³a siê go pozbyæi ja tak¿e nie potrafiê tego uczyniæ.Wyrzuci³am go do Nilu, lecz Andy gochwyci³.Mia³ go w rêce, Toby.Andy sprowadzi³ go tutaj z powrotem! –Szlochaj¹c, spojrza³a na stó³, na którego lœni¹cym mahoniowym blacie le¿a³awci¹¿ jeszcze opakowana ma³a ampu³ka.– Nigdy siê nie uwolniê.Toby z namys³em patrzy³ na flakonik.– Mo¿emy z nim zrobiæ wiele rzeczy, Anno.Mo¿emy przekazaæ go do British Museumalbo odes³aæ do Egiptu.Mo¿emy równie¿ wrzuciæ go do Tamizy.Ale cokolwiek siêwydarzy, stawimy temu czo³o razem.– Naprawdê?– Naprawdê.Nie jesteœ sama.Nigdy nie bêdziesz sama, chyba ¿e tego zechcesz,i uwolnisz siê od Anhotepa i Hatseka.Obiecujê.Ca³uj¹c j¹ w czo³o, podniós³ wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]