[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swąd piekącego się mięsa mieszał się ze smrodem nieczystości.Marianna wciąż jeszcze ściskała w ręce pęd kapryfolium, więc przytknęła go do nosa, wdychając zapach otwartej przestrzeni.Z mroków w głębi sieni wyszła kobieta, uniosła grubą spódnicę, kucnęła i oddała mocz.- Dokąd poszedł Klejnot? - zapytała Marianna.Kobieta zachwiała się pośrodku coraz szerszej kałuży, wykonała gest chroniący przed złym spojrzeniem i zawyła.- Och, nie bądź głupia - powiedziała ze złością Marianna.- Nie jestem duchem i szukam Klejnota.Wyglądało na to, że gniew dziewczyny zrobił na kobiecie wrażenie, bo odpowiedziała:- Na górze, w pokoju Donally’ego.Ostrożnie spojrzała na Mariannę, zanim wycofała się pospiesznie przez pozbawiony drzwi otwór do jakiejś ciemnej nory, w której płonął ogień.Marianna pokuśtykała na górę i znalazła otwarte drzwi.Ten pokój był chyba kiedyś kaplicą, wydawał się bowiem najstarszą częścią domu, miał wysokie sklepienie z ciemnego kamienia.Łukowe okna zasłonięto zwierzęcymi skórami i jedyne światło pochodziło od paru pryskających świec przylepionych do biegnących poziomo kamiennych półek.Ze szpar w ścianach wyrastało zielsko.Ktoś pomysłowo z wielkiego rondla zrobił piecyk i zainstalował coś w rodzaju rury, która większość dymu odprowadzała przez dziurę w oknie zasłoniętym skórami.Na piecyku szumiał kociołek, a z niego unosił się zapach ziół zagłuszający ciężki odór gnijącego ciała.Marianna poczuła się tak, jakby wszystkie okropne zapachy, jakie kiedykolwiek podrażniły jej węch, osiągnęły teraz swoją kulminację.Nigdy dotąd nie zetknęła się z odorem gangreny.Kapryfolium wypadło jej z ręki.Pośrodku podłogi leżała na sienniku kupka koców i Marianna domyśliła się, że to ten człowiek umierający od zgangrenowanej rany.W kącie, uczepiony łańcuchem do klamry w ścianie, siedział ogryzając kość chłopak, którego widziała w lesie.Na podłodze rozrzucone było sitowie, a wszędzie walały się książki, butelki, utensylia najróżniejszych kształtów i pęki zasuszonych roślin.Nagle odepchnął ją z drogi najmłodszy z braci, wybiegł, przechylił się przez balustradę schodów i długo wymiotował w głąb sieni.W pokoju potrafiła rozróżnić tylko parę postaci krzątających się przy zaimprowizowanym łóżku i zaskakującą biel fartucha Pani Green.Zrobiło się trochę zamieszania, Marianna dosłyszała gniewne głosy, straszne krzyki i bełkot, a potem zemdlała.Pani Green miała osobny pokój, ponieważ była stara i wzbudzała szacunek.Nalegała też na posiadanie własnego nocnika.Zachowała wyblakłą fotografię żony pewnego Profesora Ekonomii, u której kiedyś pracowała, oprawną w zmatowiałą srebrną ramkę i stojącą na drewnianej skrzyni.W skrzyni trzymała rzeczy osobiste, parę sukien, kilka fartuchów, szpilki do włosów i książkę, wcale nie mniej dla niej drogocenną, choć zapomniała sztuki czytania.Był to egzemplarz Wielkich nadziei.Przechowywała również owinięty w papier pierwszy ząb, jaki wypadł Klejnotowi, a także kosmyk jego niemowlęcych włosów.Ściany jej pokoju były jeszcze tu i ówdzie wylepione tapetą w czerwone kłaczki, kosmatą pod dotknięciem, która łuszcząc się odsłaniała wielkie placki tynku, gdzie zlewały się ze sobą różnobarwne plamy wilgoci i zgnilizny, wyglądające jak gigantyczny siniak.Podczas gdy Pani Green obmywała jej nogę i zakładała czysty bandaż, Marianna wpatrywała się w ten siniak, który nieustannie zmieniał barwę, przy czym wszystkie kolory były znajome, ale żaden nie dawał się rozpoznać.Pani Green odstąpiła Mariannie swoje łóżko, wypchany sianem siennik zaścielony lnianymi prześcieradłami i kocami pochodzącymi bez wyjątku z kradzieży.Dopóki Marianna chorowała, Pani Green większość czasu spędzała przy niej i choć rzadko się do niej odzywała, śpiewała jej czasami kołysanki podobne do tych, jakie znała niania.Marianna długo była bardzo chora i chwilami nieprzytomna, a wtedy brała Panią Green za nianię i albo się uspokajała, albo denerwowała, zależnie od tego, czy przypominała sobie dzieciństwo, czy ostatnie dni niani.Kiedy traciła przytomność, pokój wypełniał się majakami, całymi rojami wężów i nożami, albo przemieniał się w puszczę, a ona była w niej sama.Ale pewnej nocy przebudziła się z niezwykle głębokiego i pozbawionego majaków snu i zobaczyła, że ten pokój, choć pełen niespodziewanych cieni i ciszy, jest zwykłym pokojem o czerwonych ścianach i że na kominku płonie ogień.Przy nim siedział w kucki towarzysz jej wędrówki.Poznała go natychmiast.Pani Green, jedyna postać niewątpliwa i realna, siedziała obok niego na pieńku drzewa i powoli rozczesywała jego długie, czarne włosy.Głowę Klejnota trzymała na okrytych fartuchem kolanach, a światło malowało ich oboje dramatyczną, ale szlachetną grą cieni.Marianna oparła się na łokciu, żeby się im przyjrzeć, nigdy bowiem dotąd nie widziała niczego równie pradawnego i romantycznego, chyba tylko na drzeworytach zdobiących nagłówki ballad w najstarszych książkach ojca.- Dziewczyna się obudziła - zauważyła Pani Green.- Coś takiego, ma szczęście, że przeżyła ukąszenie żmii.- Nic jej nie jest? - zapytał sennym głosem.Marianna skinęła głową.Myśli miała jasne, czuła, że choroba minęła.Sama wiedziała, że znowu jest zdrowa i że myśli logicznie.- Twarda dziewczyna - orzekł Klejnot.- To jedno jej przyznam.- Jest daleko od domu - powiedziała Pani Green.- I będę ci wdzięczna, kochanie, jak łapy będziesz trzymał od niej z daleka.Tylko uważaj.- Czy twój brat w końcu umarł? - zapytała Marianna i wzdrygnęła się.Klejnot spuścił wzrok na swoje palce i zdała sobie sprawę, że jest nietaktowna.- O, tak.Umarł, zanim musiałem zastosować wątpliwy przywilej łaski.Pozostało mi tylko wykopać mu grób.Jestem, widzisz, naszym katem, a także cholernym grabarzem.- Uważaj, jak się wyrażasz przy młodej damie! - krzyknęła Pani Green.Zerknął na nią, jakby zdumiony, i roześmiał się, ale śmiech przeszedł mu w nowy atak rozdzierającego kaszlu.Osunął się na podłogę, wyczerpany, Pani Green bez skutku uspokajająco cmokała, a Marianna, widząc, jak on się wije, dławi i łapie oddech, pomyślała, jakby szło o coś bardzo odległego: „On młodo umrze”.- Jedno trzeba o nich pamiętać - mówiła Pani Green.- Przerzucają się z jednego w drugie, jakby skakali po kamieniach przez kałużę, i tak to idzie, dopóki nie wpadną do wody.- A Klejnot, choć jest wykształcony, nigdy nie myśli?- Zdarza się, że pomyśli - przyznała Pani Green.Zwężała w szwach haftowaną bluzkę, żeby Marianna miała co na siebie włożyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]