do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będziemy go mieli, kochanie, bez względu na to, kim on jest.Nie martw się.Ale nie chcę ryzykować twoim życiem.Skinęła głową; sporo rzeczy dowiedziała się o własnym ojcu.Podeszła do fotela, nachyliła się i objęła siedzącego w nim mężczyznę.– Kocham cię, tato.Tak bardzo cię kocham.– Cieszy mnie to, córeczko, bardzo cieszy.Staraj się o tym pamiętać w nadchodzących miesiącach.Niektóre posunięcia mogą ci się nie spodobać, ale staraj się cały czas pamiętać, że wszystko to robię dla twego dobra.– Mam pamiętać, że to lekarstwo, choćby było nie wiem jak gorzkie – roześmiała się.– Czy w taki właśnie sposób należy to traktować?Pomyślał o Brancie i jego gniewie na wieść o przymusowym małżeństwie.– Coś w tym rodzaju.Brant czuł się tak, jakby wrzucono go do bezdennego jeziora, a on wcale nie umiał pływać.Tonął.Na biurku przed nim leżały skrzętnie ułożone pliki papierów.Starał się skupić na warunkach kontraktu, który właśnie przeglądał.Przesunął dłonią po skroni, burząc i tak już potargane włosy.Nie nadawał się do takiej roboty.– Ciężko idzie, jak widzę – Brant podniósł wzrok i przed biurkiem ujrzał stojącego J.C.– O której zacząłeś?Brant popatrzył na zegarek.Była prawie dziesiąta.Odchylił się do tyłu i przeciągnął.– Około szóstej.Nie pamiętam dokładnie.– Widzę, że swoją pracę potraktowałeś poważnie – J.C.przyciągnął krzesło i usiadł po drugiej stronie biurka.– Za to mi płacisz ogromną pensję – zmęczonym ruchem przetarł oczy.– Uczciwie na nią pracujesz.Słysząc oschły ton, Brant popatrzył na Robertsa i skrzywił się.– Wiem – stukał palcami po papierach, które właśnie przeglądał.– Zdajesz sobie sprawę, że nie znam się na tych cholernych kontraktach i na tym całym prawniczym żargonie.Ale z tego, co zdążyłem się zorientować, ktoś, kto zredagował te pisma, próbuje przygwoździć nas zdzierczym podatkiem;– No cóż, skoro zdołałeś wyniuchać to z tych papierów, możesz być z siebie dumny – J.C.roześmiał się.– To znaczy, że wiedziałeś o tym? – a kiedy J.C.w milczeniu skinął głową, dodał: – A więc czemu, do licha, nic nie powiedziałeś?– Bo chciałem, żebyś ty to znalazł.I znalazłeś.– A gdybym nie znalazł?– Cóż, wtedy płacilibyśmy zbyt wysoki domiar przez cały czas trwania kontraktu – J.C.wzruszył ramionami.Brant spojrzał ze zdumieniem na siedzącego przed nim mężczyznę.W końcu mruknął:– Chyba oszalałeś.Zamierzasz pozwalać robić mi błędy, które mogą kosztować firmę wielkie pieniądze? Nic cię nie obchodzi, ile na tym stracisz?– Każdy musi się nauczyć, Brant.Ja się uczyłem.I ty też.Obaj cały czas się uczymy.I robimy błędy – wsunął rękę do kieszeni, a następnie wyciągnął cygaro.Z lubością je zapalił i przez chwilę w milczeniu delektował się jedną z niewielu przyjemności, jakie mu w życiu zostały.– A wracając do ciebie, może przyjedziesz do nas na weekend, obejrzysz sobie wszystko, zapoznasz się z zabezpieczeniami domu, bliżej poznasz Denice?– O właśnie, skoro już jesteśmy przy Denice.Czy powiadomiłeś ją o swoich planach?– Naturalnie.Uczyniłem to wczoraj wieczorem.– Mam nadzieję, że kazała ci się wypchać.Nie wyjmując cygara z ust J.C.roześmiał się.– Nie, naprawdę nic takiego nie powiedziała.– Chcesz wmówić mi, że zgodziła się poślubić człowieka, którego nie zna? – Brant spoglądał nań z niedowierzaniem.– Denice mnie kocha.Wie, że chcę dla niej jak najlepiej.– Nie wierzę w to – Brant przeszył wzrokiem Robertsa.– Powiedziałeś jej o prognozach lekarskich?– Nie.Po co miałem ją zasmucać?– Zasmucać! Jak, do diabła, będzie się czuła, kiedy nagle odejdziesz? Będzie nieprzygotowana.– Jak wiesz, czasami to najlepsza metoda.Pogrąży się w żalu.Ale na to nie ma sposobu.Po cóż pogłębiać ten smutek, mówiąc jej wcześniej o wszystkim?Cóż Brant miał na to odpowiedzieć? To nie była jego sprawa, ale dotyczyła Denice.Może to rzeczywiście dobrze, że znajdzie się wtedy przy niej.Będzie kogoś potrzebowała.– Kiedy mam się pojawić?– Kiedy tylko chcesz.W piątek wieczór? W sobotę rano? Kiedy ci odpowiada.– Muszę załatwić parę spraw.Przyjadę w sobotę rano.– Doskonale – J.C.wstał.– Lubisz jeździć konno?– Lubię.– Denice uwielbia konie.Zapewne poprosi cię, byś jej towarzyszył.Postaram się żebyś mógł spędzić z nią trochę czasu sam na sam.Brant pojął nagle, że myśli już o tym weekendzie, od którego dzieliły go jeszcze dwa dni.Całe jego dotychczasowe życie zostało postawione na głowie i rozbite do szczętu.Teraz będzie je musiał złożyć od nowa.Już raz, przed pięcioma laty, był do tego zmuszony – Nie spodziewał się, że będzie to musiał robić ponownie.Rozdział 4W sobotę rano Denice stała akurat na schodach, kiedy rozległ się dzwonek.– Otworzę, Morton – zawołała, ruszając spiesznie do drzwi.To musiał być Brant.Czuła, że policzki lekko jej czerwienieją i miała nadzieję, że przybysz tego nie zauważy.Podczas porannej toalety, kiedy nakładała na twarz delikatny makijaż, spostrzegła, że oczy jej błyszczą.Była lekko podniecona na myśl o gościu.Nie chcąc przesadnie się stroić, postanowiła włożyć stare dżinsy, kremowy sweter i wysokie buty, gdyż zamierzała pojeździć konno, kiedy zrobi się nieco cieplej.Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do stojącego za nimi mężczyzny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl