do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszedł do swojego mieszkania, do trzech pustych pokoi, zatrzasnął i zaryglował drzwi.Nigdy przedtem tego nie robił.Rozebrał się, wrzucił przepoconą koszulę do kosza na brudną bieliznę i okrążył dwa razy pokój.Umył się po raz trzeci tego wieczora, runął na łóżko i zaczął wpatrywać się w biały sufit.Próbował wyciągnąć jakieś racjonalne wnioski z wydarzeń tego dnia a także próbował zasnąć.Tak minęło sześć godzin.Sam nie wiedział jak.A w Białym Domu ktoś jeszcze nie mógł zasnąć przewracając się z boku na bok w swoim łóżku.Abraham Lincoln, John F.Kennedy, Martin Luter King, John Lennon, Robert Kennedy.Ile jeszcze nieznanych albo wybitnych obywateli musi stracić życie, zanim Kongres uchwali ustawę zakazującą posiadania narzędzi zbrodni?- Kto jeszcze musi umrzeć? - szepnęła Florentyna.- Jeżeli ja, to najwłaściwszą chwilą byłaby.Obróciła się i spojrzała na Edwarda.Na jego twarzy nie widać było nawet śladu takich niezdrowych myśli.4 marca, piątekgodz.#/6#27 ranoMark nie wytrzymał w łóżku dłużej niż do wpół do siódmej.Wstał, wziął prysznic, nałożył czystą koszulę i inne ubranie.Spojrzał z okna swojego mieszkania ponad Kanałem Waszyngtońskim na park Wschodniego Potomaku.Za kilka tygodni zakwitną tam drzewa wiśni.Za kilka tygodni.Zamknął za sobą drzwi mieszkania z uczuciem zadowolenia, że jest znowu w akcji.Simon, któremu udało się znaleźć miejsce dla Mercedesa, podał mu kluczyki wozu.Pojechał wolno przez Szóstą Ulicę, skręcił w lewo w ulicę G, potem w prawo, w Siódmą.Poza ciężarówkami nie widać było żadnego wozu.Minął Muzeum Hirshhorna zwane powszechnie betonowym obwarzankiem, minął Narodowe Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej i wjechał w Independence Avenue.Na skrzyżowaniu Siódmej i Pennsylvania Avenue, tuż obok gmachu Państwowego Archiwum, zatrzymało go czerwone światło.Miał niesamowite uczucie, zdawało mu się, że wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia były tylko złym snem.Kiedy zjawi się w biurze, zastanie tam, jak zwykle, Nicka Stamesa i Barry’ego Calverta.Ale kiedy spojrzał w lewo, tam gdzie na końcu pustej alei widać było sylwetkę Białego Domu, powrócił do rzeczywistości.Na prawo, na drugim końcu tej samej alei połyskiwał oświetlony wczesnymi promieniami słońca Kapitol.A pomiędzy tymi dwoma budynkami - jak pomiędzy Cezarem i Kasjuszem, pomyślał Mark - stał gmach Fbi.A w nim dwaj samotni, obarczeni straszną tajemnicą, igrający z przeznaczeniem ludzie.Dyrektor i on.Mark zaprowadził samochód na parking znajdujący się na tyłach budynku.Czekał na niego młody człowiek w granatowym blezerze, szarych flanelowych spodniach, ciemnych butach i gładkim niebieskim krawacie.Był to jakby mundur Fbi.Anonimowy człowiek, pomyślał Mark, za elegancki na tak wczesną godzinę.Pokazał mu legitymację i obaj poszli, bez słowa, do windy.Wjechali na siódme piętro, gdzie młody człowiek zaprowadził Marka do poczekalni i kazał mu czekać.Siedział przez długi czas nad starymi numerami „Time’a” i „Newsweeka” jak w poczekalni dentysty.Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mu się, że wolałby się znajdować raczej u dentysty.Raz jeszcze przebiegł myślą wszystkie wydarzenia ubiegłego dnia, kiedy to z sytuacji człowieka nie obarczonego żadną odpowiedzialnością, cieszącego się drugim rokiem służby z ewentualnych pięciu w Fbi, dostał się nagle w samą paszczę lwa.Był tylko raz jeden w Centrali Biura, kiedy usiłował dostać tam pracę.Nikt go wówczas nie uprzedził, że mógłby się znaleźć w takiej sytuacji jak dzisiaj.Rozmawiano z nim o pensji, o premiach, o tym, jak pożyteczny i wartościowy wybiera zawód - ale nikt nie wspomniał o greckich emigrantach i czarnych listonoszach z poderżniętymi gardłami ani o przyjaciołach utopionych w Potomaku.Po chwili zaczął krążyć po pokoju.Starał się zebrać myśli.Wczoraj miał mieć wolny dzień, ale postanowił pracować i zarobić na godzinach nadliczbowych.Być może inny agent na jego miejscu zjawiłby się szybciej w szpitalu i zapobiegł podwójnemu morderstwu.A gdyby wczoraj prowadził granatowego Forda, to on, a nie Stames i Calvert, znalazłby się na dnie rzeki.Gdyby.Zamknął oczy i poczuł dreszcz na plecach.Z wysiłkiem starał się odepchnąć od siebie przerażającą myśl, że wkrótce może na niego przyjdzie kolej.Oczy Marka zatrzymały się na tablicy ściennej.Był tam plakat, który głosił, że w ciągu blisko sześćdziesięcioletniej historii Fbi tylko 34 osoby zginęły podczas pełnienia obowiązków służbowych i tylko w jednym wypadku dwaj funkcjonariusze stracili życie tego samego dnia.Od wczoraj tablica ta zdezaktualizowała się, pomyślał Mark ze zgrozą.Błądząc oczami po ścianie zobaczył duży obraz, przedstawiający Kapitol, a obok, tej samej wielkości wizerunek Sądu Najwyższego; a więc władza ustawodawcza i prawo idą ramię w ramię.Na lewo wisiały portrety sześciu dyrektorów Fbi: byli to Hoover, Gray, Ruckelshaus, Kelley, a teraz groźny H.A.L.Tyson, znany wszystkim w Biurze pod akronimem Halt.Prócz sekretarki dyrektora, pani Mcgregor, nikt nie znał jego imienia.Całe biuro od dawna bawiło się w zgadywankę.Za jednego dolara każdy mógł pójść do pani Mcgregor, sekretarki Tysona od dwudziestu czterech lat, i rzucić jakieś imię.Jeżeliby ktoś zgadł, wziąłby całą pulę, która w obecnej chwili wynosiła już 3516 dolarów.Mark rzucił imię Hektor.Pani Mcgregor roześmiała się tylko i do puli przybył dolar.Jeżeli ktoś chciał zgadywać po raz drugi, musiał ryzykować drugiego dolara, ale jeżeli wtedy przegrywał, płacił karę dziesięciu dolarów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl