[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, tu ¿yje siê naprawdê luksusowo,tym bardziej ¿e samemu nic nie trzeba robiæ: o wszystko troszczy siê cicha,czujna, dyskretnie poruszaj¹ca siê s³u¿ba.Tu cz³owiek przechadza siê tak, jakprawdopodobnie robi to w raju: wolno, luŸno, zadowolony, ¿e tu jest, zachwyconypiêknem œwiata.Za mostem, za lagun¹, znacznie dalej od morza, t³oczy siê kamienna, ruchliwa,handlowa dzielnica.Jej mieszkañcy to Hindusi, Pakistañczycy, Goañczycy,przybysze z Bangladeszu i Sri Lanki, wszyscy ³¹cznie nazywani tu Azjatami.Choæjest wœród nich kilku wielkich bogaczy, ogó³ ¿yje sobie œrednio, bez ¿adnegozbytku.Zajêci s¹ handlem.Kupuj¹, sprzedaj¹, poœrednicz¹, spekuluj¹.Licz¹,ci¹gle licz¹, przeliczaj¹, krêc¹ g³owami, k³Ã³c¹ siê.Dziesi¹tki, setki sklepówna oœcie¿ otwartych, ich towar wywalony na chodnik, na ulicê.Tkaniny, meble,lampy, garnki, lusterka, œwiecide³ka, zabawki, ry¿, syropy, przyprawy -wszystko.Przed sklepem na krzeœle siedzi Hindus, jedna stopa oparta nasiedzeniu krzes³a, ca³y czas d³ubie w palcach tej stopy.Ka¿dej soboty po po³udniu mieszkañcy tej dusznej i ciasnej dzielnicy ruszaj¹nad morze.Ubieraj¹ siê wtedy odœwiêtnie - kobiety w z³ocone sari, mê¿czyŸni wschludne koszule.Jad¹ samochodami.Wewn¹trz t³oczy siê ca³a rodzina, jedni udrugich na kolanach, na ramionach, na g³owie: dziesiêæ - piêtnaœcie osób.Zatrzymuj¹ samochód nad spadzistym brzegiem morza.O tej porze przyp³yw bijepotê¿n¹, og³uszaj¹c¹ fal¹.Otwieraj ¹ okna.Wdychaj¹ zapach morza.Wietrz¹ siê.Po drugiej stronie tej wielkiej wody, któr¹ widz¹ przed sob¹, le¿y ich kraj,którego czasem ju¿ nawet nie znaj¹ - Indie.Przebywaj¹ tu kilkanaœcie minut,mo¿e pó³ godziny.Potem kolumna zat³oczonych wozów odje¿d¿a i na brzegu robisiê znowu pusto.Im dalej od morza, tym wiêkszy upa³, susza i kurz.Tam w³aœnie na piasku, nanagiej, ja³owej ziemi stoj¹ lepianki dzielnicy afrykañskiej.Poszczególne jejczêœci maj¹ nazwy dawnych wiosek niewolników su³tana Zanzibaru — Kariakoo,Hala, Magomeni, Kinondoni.Nazwy s¹ ró¿ne, ale standard glinianych domówjednakowo biedny, a ¿ycie ich mieszkañców liche, bez szansy poprawy.Dla ludzi z tych dzielnic wolnoœæ polega na tym, ¿e mog¹ teraz swobodniechodziæ po g³Ã³wnych ulicach tego stutysiêcznego miasta, a nawet zapuszczaæ siêdo dzielnicy Bia³ych.Niby nigdy nie by³o to zakazane, bo Afrykanin móg³ zawszetam siê pojawiæ, ale musia³ mieæ jasny, konkretny cel: musia³ iœæ do pracy albowracaæ z pracy do domu.Oko policjanta ³atwo rozró¿nia³o chód kogoœ, komuspieszno by³o do zajêæ, od jakiegoœ bezcelowego, podejrzanego wa³êsania siê.Ka¿dy, w zale¿noœci od koloru skóry, mia³ tu przypisan¹ rolê i wyznaczonemiejsce.Ci, którzy pisali o apartheidzie, podkreœlali, ¿e by³ to system wymyœlony iobowi¹zuj¹cy w Po³udniowej Afryce, pañstwie rz¹dzonym przez bia³ych rasistów.Ale teraz przekona³em siê, ¿e apartheid jest zjawiskiem du¿o bardziejuniwersalnym, powszechnym.Jego krytycy mówili, ¿e jest to system wprowadzonyprzez zakutych Burów, aby rz¹dziæ niepodzielnie i trzymaæ Czarnych w gettach,zwanych tam bantustanami.Ideologowie apartheidu bronili siê: jesteœmy za tym,g³osili, ¿eby wszyscy ludzie mieli coraz lepiej i mogli siê rozwijaæ, ale ¿ebyw zale¿noœci od koloru skóry i przynale¿noœci etnicznej rozwijali siêoddzielnie.By³a to oszukañcza myœl, bowiem, kto zna³ realia, wiedzia³, ¿e zaow¹ zachêt¹, aby siê wszyscy jednakowo rozwijali, kry³ siê g³êbokoniesprawiedliwy stan rzeczy: z jednej strony Biali mieli najlepsze gleby,przemys³ i bogate dzielnice miast, po drugiej natomiast stronie wegetowaliCzarni, st³oczeni na marnych, pó³pustynnych skrawkach ziemi.Idea apartheidu by³a przewrotna do tego stopnia, ¿e z czasem jej najwiêkszeofiary zaczê³y upatrywaæ w niej pewne korzyœci, jak¹œ szansê na niezale¿noœæ,wygodê bycia u siebie.Afrykanin móg³ bowiem powiedzieæ: - Nie tylko ja,Czarny, nie mogê do ciebie wejœæ, równie¿ ty, Bia³y, je¿eli chcesz pozostaæca³y i nie czuæ zagro¿enia, lepiej nie wchodŸ do mojej dzielnicy!Do takiego miasta przyjecha³em na kilka lat jako korespondent Polskiej AgencjiPrasowej.Kr¹¿¹c po jego ulicach, szybko zorientowa³em siê, ¿e jestem wsieciach apartheidu.Przede wszystkim ponownie od¿y³ we mnie problem koloruskóry.Jestem Bia³y.W Polsce, w Europie, nigdy siê nad tym nie zastanawia³em,nie przychodzi³o mi to do g³owy.Tutaj, w Afryce, stawa³o siê to wyznacznikiemnajwa¿niejszym, a dla prostych ludzi -jedynym.Bia³y.Bia³y, czylikolonialista, grabie¿ca, okupant.Podbi³em Afrykê, podbi³em Tanganikê, wyci¹³emw pieñ plemiê tego, który akurat stoi przede mn¹, jego przodków.Zrobi³em gosierot¹.W dodatku sierot¹ upokorzonym i bezsilnym.Wiecznie g³odnym i chorym.Tak, kiedy patrzy teraz na mnie, to w³aœnie musi myœleæ: Bia³y, ten, który miwszystko zabra³, bi³ dziadka batem po plecach, gwa³ci³ moj¹ matkê.Masz goteraz przed sob¹, przypatrz mu siê!Nie umia³em rozwi¹zaæ we w³asnym sumieniu problemu winy.W ich oczach, jakoBia³y, by³em winny.Niewolnictwo, kolonializm, piêæset lat krzywdy - toprzecie¿ sprawka Bia³ych.Bia³ych? A wiêc i moja.Moja? Nie potrafi³emrozbudziæ w sobie tego oczyszczaj¹cego, wyzwoleñczego uczucia: poczuæ siêwinnym.Okazaæ skruchê.Przeprosiæ.Przeciwnie! Z pocz¹tku próbowa³emkontratakowaæ: - Wyœcie byli skolonializowani? My, Polacy, te¿! Przez stotrzydzieœci lat byliœmy koloni¹ trzech obcych pañstw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]