do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można by złożyć ekipę wyborową i objechać cały świat, który zakryłby bladą twarz ręką i zakrzyknął:— Heu, me miserum! Nikt tak zełgać nie potrafi!Na czele ekipy trzeba postawić starego, dziennikarskiego wygę, co redaguje gazety w sezonie letnim, jako pierwszorzędnego trenera.Ten dałby im łup nią! O członków świetnego zgromadzenia nie byłoby trudno.Na pierwsze zawołanie stawiłyby się mnogie tysiące starych i młodych, smutnych i wesołych ludzi z nieprzebraną fantazją, z niebywałą wprawą, którzy bez najmniejszego przygotowania umieliby opowiedzieć najdziksze historie, oszalałe historie, potworne opowieści, najstraszliwsze bajdy.Ten, co kiedyś przed laty w jednej gazecie opowiedział przedziwną awanturę o tym.jak to niedźwiedzica, znalazłszy w lesie zgubione dziecko, wykarmiła je własną piersią, a kiedy zachorowało, podrzuciła je w najbliższym miasteczku pod domem starego, poczciwego doktora, zasromałby się.Ten, co przerażonym czytelnikom opowiadał czarno na białym, że w Patagonii żyje taki dziwny twór, ni pies, ni wydra, ale bardziej podobny do kozy, co ma dwie głowy na jednym karku, a kiedy znajdzie jedzenie, obie głowy warczą na siebie z wściekłości — zostałby pognębiony.Nieprzebrana fantazja żywię w narodzie.Z radosnym czasem czytam zachwytem wspaniałe historie, które dobrzy ludzie odczytują ze łzami na poczciwych oczach, kiwając głowami nad dziwacznością tego świata.Czyż nie śliczna to była historia gazeciarska o jednym wielorybie, wielkim łajdaku, w którego brzuchu znaleziono tonę najczystszego bursztynu? Albo o takiej staruszce, co miała sto trzydzieści kotów i najstarszemu z nich zapisała w testamencie milion dolarów? Albo o takim Murzynie, co — łobuz jeden! — z nagłego przestrachu przez jedną noc tak pobielał, że go własna czarna maleńka rano nie poznała? Albo o takim połamańcu, co nagle ozdrowiał, nałożywszy radiowe słuchawki, bo w antenę wyrżnął dobroczynny, łagodnie przeczyszczający pieron? Takich cudownych historyj można każdego lata przeczytać tysiąc i jedną, wedle rachunku Szecherezady, cudnie łżącej.Znam się cokolwiek na tym, przez całe bowiem moje życie miałem do czynienia z dziennikarstwem.Ba! W zaraniu mojej młodości, jakieś osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt lat temu, kiedy potrząsałem lwią grzywą i wydawałem na świat dzikie okrzyki radości, praktykowałem w jednym wielkim piśmie, które od tego czasu zaczęło gwałtownie tracić abonentów.Wtedy to, trochę z psich figlów, a trochę z racji tak zwanego „wierszowego”, wysmażyłem do uroczystego numeru wielkanocnego potworną bujdę o „święconym u Beduinów”.Oznajmiłem w niej osłupiałym Polakom, że smagły ten, nigdy nie kąpiący się, a rycerski szczep czyni sobie na Wielkanoc pisanki ze strusich jajeczek, które maluje na szkarłatno (!), przy czym szeik, brodaty ich generał, odśpiewuje coś podobnego do polskiej kolędy, której go ongi nauczył Emir Rzewuski.Ludzie płakali rzewnymi łzami, czytając to łajdactwo, ponieważ zaś historia była śliczna i wybornie „okolicznościowa”, przedrukowały ją skwapliwie wszystkie prowincjonalne pisma.Najcudowniejsze zaś było to, że po roku przedrukowało ją moje własne pismo, wyciąwszy ją z jakiegoś obrazkowego tygodnika.— Nu? — jak mówi jeden mędrzec.Była to jedna z owych przedziwnych opowieści, rzewna co prawda i do głębi duszy wzruszająca.Kopia straszliwej historii o „wężu morskim”, który przez długie lata, tęczowy, potężny, nieuchwytny, bajeczny, wspaniały, groźny i serdecznie głupi, pływał po wodach wszystkich gazet, strasząc maluczkich.Porządny dziennikarz zawsze podczas posuchy tematów ratował się tym dobrym zwierzęciem, które zawyłoby z rozpaczy, gdyby wiedziało, co o nim pisano, gdzie go widziano, jakie mu przypisywano zbrodnie i zgoła nieładne postępki.Klasyczny „wąż morski” była to zwyczajna świnia, napastująca okręty i zatapiająca całe flotylle rybaków.Doił tego węża każdy dziennikarz i robił z tego jednodniowy kefir sensacji.Gdzieś się potem, szelma, zapodział.Wielka to była szkoda, bo gazety posmutniały.Wszystko zaczęło w nich dziać się naprawdę, a to jest nie do wytrzymania.Bez węża morskiego i jego dzieci żyć nie można.Myślałem, że już łajdak ogoniasty skapcaniał i sczezł na amen.A oto, patrzcie, patrzcie! Zostawił bydlak potomstwo, i to tak liczne, jak to potrafi uczynić jedynie potwór, długości 398 metrów.Skąd wziął do tego rozrodczego interesu odpowiednią samicę, tego nikt nie wie, bo o tej damie nigdy jakoś nie pisano.Prawdą jest jednak, że się tego oszalałego potomstwa włóczy, teraz właśnie, niezmierna ilość.Nieraz już czyniłem ścisły bilans tego tałałajstwa.Teraz go ku wspólnej uciesze powtórzę i uzupełnię, od czasu bowiem ostatniego spisu pokazały się nowe wspaniałości, które sieją blady strach i grozę.Powstały nowe, najprzedziwniejsze opowieści, śliczne, rzewne, okropne, dreszcz budzące, opowieści, które jak Żyd wieczny tułacz, wałęsają się od gazety do gazety i nigdy nie zaznają odpoczynku.Wiatr je rozsiewa jak nasiona potwornych kwiatów, babki opowiadają je dzieciom, a dzieci swoim dzieciom, aż się wreszcie wszystkim znudzą i ktoś kogoś wreszcie trzaśnie w pysk za taka sensację.Nie bójcie się tedy, mili ludzie, czytając gazety.To wszystko, to tylko heca i kawał.Historie te robione są wedle kilku szablonów, tak samo jak „historyczne anegdoty”.Bohaterem i autorem tej samej anegdoty jest jednej niedzieli w jednym piśmie Henryk IV, w drugim prezydent Taft, a naprawdę zrobił ją strasznie śmieszny Salo Kugelman na „górce” u Semadeniego.Ten wesoły człowiek, co je spisuje, sam się z nich najgłośniej śmiał.Śmiejmy się i my.Oto jest kilka wybornych schematów, wedle których należy produkować tzw.„rozmaitości”.Historia pierwszaCzłowiek–małpa z wyspy Borneo.Bardzo niedawno krążyła po pismach.Ekspedycja naukowa postrzeliła małpę, która z tego powodu rzewnie zapłakała.Małpiszon ten wcale nie ma włochatej skóry, tylko gładką jak panienka.Coś bełkoce, ale nikt tego nie może zrozumieć.Gada ten małpikról tak, jak stary piernik–jubilat na własnym jubileuszu.Ekspedycja naukowa jest przerażona.Uczeni całego świata rozważają, czy to małpa, czy nieznany ludzki szczep? Królowa holenderska wydała zakaz polowania na te niezdecydowane istoty.Kiedy się drukuje taką historię, należy ściśle podać miejscowość i byle jakie nazwisko przewodnika ekspedycji, najlepiej angielskie.Historia drugaCzy Kolumb był Żydem?.Sprawa ta, wiecznie otwarta, może być przyrządzona wybornie.Zależnie od kierunku pisma można wielkiego żeglarza obrzezać albo nie znęcać się nad nim i pozostawić go w stanie nieuszczuplonym.Sprawy tej mądry dziennikarz nie rozwiązuje, nie wyrokuje i nie angażuje się w żadną stronę.Można wtrącić kilka dowcipów o morskich Żydach, a zakończyć uwagą, że jeżeli Kolumb był istotnie Żydem, w takim razie odkrycie Ameryki było największym szwindlem, jaki znają dzieje.Stop.Historia trzeciaMidinetka żoną maharadży Barpuru.Kobiety czytają taką opowieść ze łzami w oczach i na końcu nosa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl