[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I większość trzymała zrobione domowym sposobem transparenty - kawałki tektury przyklejone do kijów od mioteł - na których widniały napisy protestujące przeciwko tuszowaniu morderstwa i brutalności policji wobec społeczności latynoskiej.- Nie mam pojęcia, co oni tu robią tak cholernie wcześnie - powiedział Angelo.- Pewnie chcą, żeby ich pokazano w porannych wiadomościach - wyjaśnił Franco.- Poza tym będzie o nich głośniej, jeśli zablokują ruch w godzinie szczytu.I pewnie zablokują.Wielu protestujących wylęgało na Pierwszą Aleję.Policjanci w strojach ochronnych siedzieli w autobusach przy Trzydziestej Ulicy i czekali na wezwanie.Na razie zwykli mundurowi usiłowali nie dopuścić tłumu na ulice i ograniczyć jego aktywność do obszaru bezpośrednio przed Inspektoratem.Nie bardzo się im to udawało.Franco i Angelo siedzieli w vanie należącym do organizacji, który służył głównie do porwań i kradzieży na lotnisku Kennedyego.Parkowali między Dwudziestą Dziewiątą a Trzydziestą, w obszarze zakazu postoju, przed wejściem do budynków, w których dawniej mieścił się szpital Bellevue.Mieli niezły widok na wejście do budynku.Byłby idealny, gdyby nie parkujący przed nimi range rover.- Co jest z tym SUV-em! - parsknął Angelo.- Na litość boską, tu nie wolno się zatrzymywać! To niepojęte, jak ludzie nie przestrzegają przepisów.- Uspokój się! - powiedział Franco.Angelo kilka razy uderzył w kierownicę.Był zły i sfrustrowany.- Nie mogli kiedy indziej sobie protestować, tylko dzisiaj?- Sam się doprowadzisz do wybuchu - ostrzegł go Franco.- Czemu po prostu nie odjedziemy? Nie ma mowy, żebyśmy mogli ją zwinąć.Już mniejsza o tych upierdliwych świrów, ale pełno tu glin.- Przynajmniej chcę ją zobaczyć - gderliwie powiedział Angelo.- A potem jedziemy do Home Depot.Franco spojrzał na niego ze zdumieniem.- Home Depot? Do diabła, po co do Home Depot? Angelo wytrzymał spojrzenie kumpla, unosząc wysoko brwi.- Zaczekaj! - wykrzyknął Franco, nagle przypominając sobie niedawną uwagę Angela.- Tylko mi nie mów, że chcesz kupować wiadro i cement!- Vinnie powiedział, że mogę to załatwić po swojemu, i właśnie tak zamierzam to zrobić.Kiedy tylko zobaczyłem ten numer na filmie, zawsze chciałem go zrobić komuś, kto na niego zasłużył, a nikt nie zasługuje na niego bardziej niż Laurie Montgomery, i jestem pewien, że pod tym względem Vinnie by mnie poparł.- Och, na litość boską - zajęczał Franco, wznosząc oczy.- Jest! - krzyknął Franco, wskazując w bok.Złapał klamkę i otworzył drzwi.Franco w ostatnim momencie przytrzymał go za ramię.- Co ty, do diabła, wyrabiasz? - krzyknął, siłując się z An-gelem.- Tu się roi od glin.Wychodzić tam to samobójstwo.Angelo przestał się wyrywać, z powrotem włożył nogę do samochodu i zamknął drzwi.Wiedział, że Franco ma rację.W tych okolicznościach nie miał co marzyć, że dopcha się do Montgomery.Z takim napięciem wyczekiwał momentu, w którym ją zobaczy, że zareagował odruchowo.Zajechała taksówką i wysiadała z niej po drugiej stronie ulicy, niewątpliwie chcąc ominąć tłum protestujących.Bezradny i wściekły Angelo patrzył na nią, jak zaledwie kilkanaście metrów dalej pochyla się i wyjmuje z taksówki kule.Następnie wysiadł jej towarzysz.- To jej chłoptaś - zawarczał Angelo.- Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby jego też załatwić.- Uspokój się! - nie wiedzieć który raz powtórzył Franco.- Czuję się tak, jakbym tu siedział z wściekłym psem.Przez niemal minutę Montgomery i jej towarzysz stali na widoku, wystawiając Angela na okrutną próbę nerwów.Czekali na zmianę świateł.Angelo przeżył kolejne tortury, gdy powoli przeszli Trzydziestą Ulicę i dzielił go od nich tylko range rover.Był niczym kot obserwujący mysz, która paraduje mu tuż przed nosem.- Byłoby idealnie, gdyby nie ta manifestacja.- Może tak, może nie - stwierdził filozoficznie Franco.- Więc jak już ją zobaczyłeś, zjeżdżajmy stąd do wszystkich diabłów.- Tak sobie myślę - powiedział Angelo, zapalając silnik vana - że rozpozna mnie tak samo łatwo, jak ja ją rozpoznałem.- Może nawet łatwiej.- To znaczy, że powinniśmy mieć więcej ludzi.- Angelo wrzucił bieg, obejrzał się za siebie i włączył do ruchu.- Kiedy wrócimy po południu, to chyba powinniśmy zabrać Freddiego i Richiego.- Myślę, że to dobry pomysł - zgodził się z nim Franco.Adam jeszcze nocą rozejrzał się wokół Inspektoratu Medycyny Sądowej i zaplanował, jak przeprowadzi stuprocentową identyfikację obiektu.Przyjechał rano przed siódmą i zaparkował range rovera w strefie zakazu postoju.Miał podstawy przypuszczać, że firmowe tablice rejestracyjne jak zwykle sprawią cud.Widok manifestacji, która właśnie zaczęła się zbierać, nie wprawił go w radość.Nie z powodu tłoku i zamieszania, ale obecności telewizyjnych wozów transmisyjnych.Adam najbardziej obawiał się zarejestrowania na taśmie.Chociaż w nocy drzwi wejściowe do budynku były zamknięte, zgodnie z oczekiwaniami rankiem zastał je otwarte.Upewnił się, że tak będzie, zaglądając do środka.Zobaczył stanowisko recepcji i kolejne, tym razem szklane, drzwi.Usiadł skromnie na plastikowej kanapce i czytał poranne wydanie „New York Timesa”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]