[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak rozumiem, nie jest pan związany na śmierć i życie z firmą Frilax?Potrzebowałem chwili, by uświadomić sobie, że wymieniła nazwę przedsiębiorstwa, w którego imieniu występowałem.- Nie jestem - potwierdziłem ostrożnie.Nie wiedziałem, czy to próba kontaktu, czy też energiczna businesswoman usiłuje skaperować pracownika konkurencji.Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie pytać o wrażenia z pracy w przemyśle… ekhm… rozrywkowym.Niewiele mógłbym powiedzieć na ten temat.- To nasz zestaw promocyjny wraz z moim adresem - oznajmiła.Wręczyła mi kolorowe opakowanie z jakąś giętką w biodrach hurysą na etykiecie.- Co sprzedajecie?- Viagrę.- Błysnęła zębami w uśmiechu.Przerwała nam grupa kilkunastu osób usiłująca dostać się do resztek kawioru.Pozwoliłem odsunąć się od stołu.To chyba jednak nie mój kontakt.I po cholerę mi ta próbka? Czy ja wyglądam na kogoś, kto potrzebuje wspomagaczy?- Znakomite wystąpienie - wymruczał męski głos za moim ramieniem.- Świetnie dostosowane do okoliczności: treściwe i krótkie… Myślałem już, że to sympozjum nigdy się nie skończy.Mężczyzna mógł mieć pod pięćdziesiątkę.Szczupły, z twarzą spaloną słońcem, jakby dopiero co wrócił z tropików, sprawiał sympatyczne wrażenie.- Poproszę o dokumenty - powiedział, wyciągając wymownie dłoń.Kurwa mać! Facet mnie zaskoczył, szukać potwierdzenia czy może udawać, że wszystko w porządku?Z drugiej strony, jakie jest prawdopodobieństwo, że podszedł do mnie ktoś mający na myśli inne dokumenty niż te, które dotyczyły pigułek gwałtu? Małgorzata pewnie by wiedziała, w końcu zajmuje się rachunkiem prawdopodobieństwa…Bez słowa oddałem teczkę.Jeśli zaszła pomyłka, niech martwią się Rosjanie - podobno mają wszystko pod kontrolą.Jeżeli zaś to mój kontakt, lepiej trzymać gębę na kłódkę.W ten sposób niczego nie popsuję, nie wzbudzę podejrzliwości.Po chwili nieznajomy zniknął w tłumie, nie śledziłem go wzrokiem, dopiłem szampana i powoli zacząłem przeciskać się do wyjścia.Miałem nadzieję, że to koniec atrakcji na dzisiaj.Byłem zmęczony.Najwyraźniej nie nadawałem się na tajnego agenta.Wysiadłem z samochodu, dwaj ochroniarze odprowadzili mnie do wejścia, po chwili maszerowałem już na trzecie piętro do gabinetu Markowa.Jego usytuowanie mówiło o statusie milicjanta - młodsi oficerowie rezydowali na pierwszym i drugim piętrze, na parterze znajdowały się pokoje przesłuchań i „małpiarnie”, cele, w których umieszczano zatrzymanych.Wyższe kondygnacje, z dala od hałasu i gorączkowej krzątaniny towarzyszących codziennym czynnościom, rezerwowano dla elity.No cóż, z tego, co wiedziałem, Marków był gwiazdą.Kierował wydziałem zajmującym się szczególnie skomplikowanymi i ważnymi sprawami - niezłe osiągnięcie jak na trzydziestodwuletniego majora.Na półpiętrze zerknąłem przez okno - ludzie Biełowa siedzieli w samochodzie, czekali, aż skończę swoje sprawy na komendzie, aby odeskortować mnie do Krasnoj Gorki.Postanowiłem, że porozmawiam z Dżumą - z dala od uszu Małgorzaty, coś mi tu nie pasowało.Jak na ochroniarzy kogoś zagrożonego przez snajpera zachowywali się zbyt nonszalancko, no i było ich tylko dwóch, zdecydowanie za mało… Chyba że Rosjanie mieli pewność, że tu i teraz żaden atak mi nie grozi.Tyle, że wolałbym wiedzieć o takich detalach, byłem zainteresowany tą kwestią.Mocno zainteresowany…Pod gabinetem Markowa stało kilka osób, w tym sam major.Z jakiegoś powodu nie wyglądał na zachwyconego.Tym razem jednak jego niezadowolenie nie kierowało się przeciwko mnie, wydawało się, że ma problem z dostaniem się do swojej samotni.- Gospodin major - przywitałem się oficjalnie.Marków wymamrotał coś pod nosem i szarpnąłz wściekłością za klamkę.Drzwi ani drgnęły.- Zgubiłeś klucze? - spytałem.Po paru tygodniach lawirowania pomiędzy formami ,pan” a „ty” ostatecznie przeszliśmy na „ty” -wspólna praca zbliża ludzi, no dobrze, wspólne chlańsko też…- Zostawiłem wewnątrz - odburknął.- Weszły nowe przepisy odnośnie bezpieczeństwa.Wszędzie wymieniono drzwi na samozamykające się, a zamki na zatrzaskowe.No i wyobraź sobie, że zadziałało.Wyszedłem na chwilkę i się zatrzasnęły…Uniosłem ze zdziwieniem brwi - drzwi były przeszklone.- Przecież wystarczy wybić szybę…- Zapewne ktoś nieźle zarobił na tych „zabezpieczeniach” - przyznał Marków.- Ale teraz interesuje mnie tylko jedno: czy dostane się do swojego gabinetu? Zaraz, zaraz! Przecież ty jesteś włamywaczem!Oczy wszystkich obecnych skierowały się na mnie.No ładnie…- Macie przy sobie wytrychy? - spytała z dziecięcą nieledwie ciekawością urocza dziewczyna w mundurze porucznika.Zgrabna figura, porcelanowobiała, nieskazitelna cera i długie rzęsy sprawiały, że wyglądała jak aktorka odgrywająca rolę policjantki.- On nie używa wytrychów, tylko kluczy uderzeniowych - zarechotał Marków.- Interesująca nazwa - wycedził łysy pułkownik o zimnych oczach.- To całkowicie legalne gadżety - zapewniłem.- Nie wątpię - odparł z uśmiechem podobnym do pękającej blizny.- Nie wziąłem ich ze sobą - poinformowałem, wzruszając ramionami.- Ech ty… - pokręcił głową Marków.Owinął ramię marynarką i zamierzył się do ciosu.- Pokaleczysz się - mruknąłem.- Takie sztuczki wychodzą tylko na filmach.- To co mam zrobić?! - warknął.- Stłuczona szyba to nie problem, a jeśli wezwę ślusarza, następny tydzień spędzę na wypełnianiu formularzy i pisaniu wyjaśnień, dlaczego musiałem forsować drzwi do własnego gabinetu.- Kto urzęduje naprzeciwko?- Ja - odparł pułkownik.- Znajdzie pan jakąś gazetę i tubkę kleju?- Gazetę tak, kleju raczej nie.- Wodę?- Tylko niegazowaną, a i gazeta z przedwczoraj… - stwierdził z ironią w głosie.Po chwili podał mi napełniony po brzegi kubek i egzemplarz „Komsomolskoj Prawdy”.Wolałbym jakąś grubszą, ale i ta powinna wystarczyć.Zmoczyłem szybę wodą, starannie przykleiłem do niej rozłożoną gazetę i jednym uderzeniem rozbiłem szklaną taflę.Rozległ się cichy trzask.Zamontowana od wewnątrz gałka dawała się przekręcić, otworzyłem drzwi do gabinetu.- Pan pozwoli… - zaprosiłem z rewerencją Markowa.- Ciekawa sztuczka - odezwał się z namysłem łysy pułkownik.- Prawie nie było słychać brzęku szkła, dziura regularna, a i odłamki w jednym miejscu.Chapeau bas… Można wiedzieć, gdzie pan się tego nauczył?- Na ulicy - odparłem chłodno.- Jako wygłodniały dziesięciolatek.Stary złodziej pokazał mi, jak włamywać się do piwnic i altanek.Mój ówczesny… opiekun nie przejmował się specjalnie faktem, że nie dojadam.- Ten złodziej tak z dobrego serca?- Od czasu do czasu podrzucałem mu coś na zagrychę.- Wzruszyłem ramionami.- Za rządów komunistów sklepy świeciły pustkami, za to niektóre piwnice były nieźle zaopatrzone.- Tanieczka, wezwij, proszę, sprzątaczkę - przerwał naszą rozmowę Marków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]