do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Umiała poznać, kiedy był zagniewany - zaciskał wtedy szczęki.- Myślisz, że uwodzę małe dziewczynki? - zapytał.Zaczerpnęła głęboko powietrza.- To jest dom moich dziadków - powiedział.- Ona jest tu gościem.Ja jestem ich wnukiem.A poza tym to przecież dziecko.Te słowa w niewytłumaczalny sposób spotęgowały jej gniew.Czuła, że aż mdli ją z nienawiści.- Nie życzę sobie, abyś zbliżał się do moich dzieci - rzekła.- A zwłaszcza do Jacqueline.Nie życzę sobie, byś z nimi rozmawiał czy patrzył na nie.I nie życzę sobie, abyś przebywał z nimi w jednym pokoju.Nie chcę, żeby znały ciebie i twoje nazwisko.Rozumiesz?A przecież sama je przywiozłam, wiedząc, że on może tu być - pomyślała.Mając nadzieję, że on tu będzie.I bojąc się tego.Jack ciągle był denerwująco spokojny.- Gdybym już nie stał, to czy w tym momencie nie powinienem wstać i zacząć klaskać, Belle? - zapytał.- I krzyczeć „brawo, bis!” A może jeszcze nie skończyłaś swojej kwestii?Próbowała oddychać powoli, by się uspokoić.- Trzymaj się od nich z daleka - powtórzyła.- To moje dzieci.Oddałabym za nie życie.- Brawo! - mruknął.Zrobiła w jego stronę kilka kroków.- Jack - rzekła błagalnie.- Proszę cię.Proszę, nie używaj tego słowa w ich obecności.Nie nazywaj mnie tak przy nich.Niech nadal myślą o mnie jak.- Mój Boże, Belle.- Podszedł do niej i ujął ją za ramiona.Boleśnie mocno.- Masz o mnie doprawdy dziwne mniemanie.Wywarło to na niej o wiele większe wrażenie, niż mogłaby się spodziewać, więc po prostu zamarła i patrzyła mu w oczy.Na udach czuła jego twarde, umięśnione uda, na piersiach - jego pierś.Czuła na twarzy oddech Jacka i zapach wody kolońskiej, jakiej zawsze używał.Nagle wydało jej się, że nie są sobie obcy - jakby te wszystkie lata, które minęły od ich ostatniego uścisku, zniknęły bez śladu.- Jack, proszę cię.- powiedziała.Już nie wiedziała, o co go chciała prosić.Spojrzała w znajome ciemne oczy w znajomej pociągłej, pięknej twarzy, otoczonej znajomymi mocnymi, ciemnymi włosami.Jack.Och, Jack!Nic nie powiedziawszy odchyliła głowę, by mógł ją pocałować.Oczekiwała tego pocałunku.On jednak po chwili cofnął się o krok i uwolnił jej ramiona z uścisku.Obszedł fortepian i palcem uderzył w klawisz.- Belle - powiedział - dlaczego dziewczynka nie uczy się gry na skrzypcach? Jest niezwykle utalentowana.- Wcale nie - odparła szybko.- Marcel zbyt wcześnie rozbudził w niej zainteresowanie muzyką.Bawiło go, że mała potrafiła wydobyć ton z jego instrumentu, zanim jeszcze umiała chodzić.Kazał dla niej zrobić specjalne skrzypce - takie mniejsze, by mogła je utrzymać.Grała na nich, zamiast bawić się jak inne dzieci.To wprost niedorzeczność.Po śmierci Maurice'a zabroniłam jej tego.Kiedy tak słuchała swych wyjaśnień, poczuła, że brzmią nieprzekonująco.Nie powiedziała o swych obawach.Nie musiała mu przecież niczego tłumaczyć.W końcu to ona jest matką.Zamknął wieko fortepianu i przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.- Nigdy nie słyszałem, by dziecko grało z taką pasją - powiedział.- Niemal jakby nie mogła powstrzymać się od gry.Jesteś z pewnością na tyle zamożna, by zaangażować dla niej najlepszego nauczyciela.Bo jej jest potrzebny ktoś naprawdę dobry.- Co ty wiesz? - Poczuła nowy przypływ gniewu.- Co ty w ogóle wiesz o dzieciach i ich potrzebach? Jacqueline potrzeba tylko trochę szczęścia i beztroski.Powinna się bawić i korzystać z dzieciństwa.Powinna w nocy spać.Nie można jej pozwolić na takie fanaberie.- Fanaberie? - Zmarszczył brwi.- Sądziłem, że kto jak kto, ale ty, Belle, potrafisz docenić prawdziwy talent i rozumiesz konieczność jego rozwijania.Ośmielę się twierdzić, że jej talent jest równy twojemu, choć w innej dziedzinie, i że mógłby w przyszłości przynieść jej sławę równą twojej.Wolałaby, aby nie zostało to wypowiedziane.Czy nie zdawał sobie sprawy, że ona jest ostatnią osobą, która chciałaby mieć utalentowane dziecko?- Jesteś o nią zazdrosna, Belle? - zapytał cicho.- Nic nie rozumiesz - rzekła z mocą.- Ty i twoje łatwe, wygodne życie! Nie musisz nawet kiwnąć palcem, by wszystko mieć.Zawsze dostawałeś, co tylko chciałeś i kiedy chciałeś.Mogła zostać nauczycielką czy guwernantką.Albo mogła poślubić jednego z tych młodzieńców z jej warstwy, którzy okazywali jej zainteresowanie, zanim jeszcze wyjechała do Londynu.Ale nie - zawsze chciała grać, chciała udowodnić sobie i światu, że może być najlepszą z najlepszych.Wiedziała dobrze, co znaczy pasja i talent.I wiedziała, dokąd to prowadzi.Prowadzi do świata, gdzie nie ma miejsca dla kobiet.dam.Do świata, gdzie kobiety traktuje się jak ladacznice.I do takich związków, w jakim ona żyła z Jackiem.Prowadzi też do pewnego rodzaju ostracyzmu, jakiego zaznała ze strony rodziny Maurice'a, kiedy ten złamał konwenanse i wprowadził ją w wyższe sfery.I wiedzie do samotności.Wiecznej samotności.Nie pamiętała czasów, kiedy nie była samotna, może tylko z wyjątkiem pierwszych miesięcy z Jackiem, gdy sądziła, że znalazła swoją przystań.Jacqueline ma szansę zostać damą mimo pochodzenia matki.Może mieć normalne, szczęśliwe życie.Jeśli tylko będzie sieją trzymać z dala od tych przeklętych skrzypiec.- Jacqueline uczy się grać na fortepianie - rzekła.- Ta umiejętność bardziej przystoi damie.- Dobrze gra? - zapytał.- Owszem - odrzekła.- Ale ma dopiero siedem lat.Prawda jednak była taka, że dziewczynka nie przejawiała zainteresowania grą na fortepianie i nie lubiła ćwiczyć.Grała poprawnie, lecz bez polotu.- Belle.- Szukał wzrokiem jej spojrzenia.- Robisz błąd.- A kim ty jesteś, by mnie pouczać? - Usłyszała, że jej głos drży.- No, kim?Wolno pokiwał głową.- Tylko człowiekiem, który niegdyś żył z bardzo utalentowaną kobietą.Który miał jej za złe ten talent i chciał ją sobie podporządkować, aż wreszcie zrozumiał, że nie da rady - rzekł.- I człowiekiem, który dziś musi przyznać, iż nie miał racji.Nie widziałem cię ostatnio na scenie, Belle, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że jesteś wyjątkową aktorką.Przypomniała sobie, jak bardzo Jack chciał, by zrezygnowała z aktorstwa, i jak się wściekał, kiedy chodził na przedstawienia, podczas których rozzuchwalona męska widownia w niewybredny sposób dawała wyraz swemu uznaniu dla niej.Po takich spektaklach kochał się z nią o wiele gwałtowniej niż zwykle.Wtedy chyba nie rozumiał, że aktorstwo to dla niej nie tylko praca.Ktoś kiedyś jednak powinien był ją powstrzymać.Może rodzice.Próbowali, ale im się nie udało.- Muszę iść do pokoju dziecinnego.Sprawdzić, czy Jacqueline leży już w łóżku.- Tak - odrzekł.- Idź.- Odwróciła się, lecz coś w jego głosie sprawiło, że się zatrzymała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl