[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko w nim, począwszy od jego ogromnych stóp w niedopasowanych adidasach, a skończywszy na nerwowym tiku w zakażonym po przekłuciu uchu, czyniło z niego miejskiego stracha na wróble, którego ktoś postawił tutaj, by niepokoił kamery ochrony.Ale jego spojrzenie było spokojne i wydawał się nie mieć nic przeciwko balonowi leniwie unoszącemu się pięćset stóp nad nim, jakby mial nadzieję, że kamerzysta w gondoli nakręci skromną wystawę towarów, które znosił z pickupa.Wzdłuż krawężnika stały sprzęty gospodarstwa domowego: wirówka, dwie lodówki, trzy pralki i mikrofalówka.Żadne z tych urządzeń nie było nowe, były za to dziurawe i zardzewiałe.Podobne urządzenia znajdowały się w każdym domu w Brooklands, jednak tutaj wyglądały cokolwiek surrealistycznie, niepomiernie denerwując tłum.Stojąca obok mnie kobieta w średnim wieku szarpnęła smyczą swojego potulnego dotąd spaniela.Pies popatrzył na mnie i zawarczał groźnie.– Dobra, mój mały cudzie techniki.– Christie przestał w końcu kontemplować balon i splunął w dłonie.– Czas cię dźwignąć, kochaniutka.Objął lodówkę i, przechylając ją z boku na bok, przesunął w stronę opuszczonej tylnej klapy.Był silniejszy, niż sądziłem, miał twarde ręce dokera, ale lodówka okazała się dla niego za ciężka.Kiedy przechyliła się do przodu, jedne z jej drzwiczek otworzyły się i przytrzasnęły mu prawą rękę.– Jezu! – Nie mogąc się ruszyć, z lodówką przyciśniętą do piersi, spojrzał na nieruchomych widzów.– Czy żaden z was nie ma w sobie za grosz pieprzonego chrześcijańskiego miło sierdzia? Maya!Jego żona zerknęła w lusterko wsteczne, oceniła sytuację i wróciła do lektury i zabawiania córeczki.Ruszyłem do przodu i zamknąłem drzwi lodówki, uwalniając zdrętwiałe palce Christiego, po czym pomogłem mu znieść olbrzymie urządzenie na ziemię.Oparł się o nie, niczym zmęczony Samson obejmujący słup świątyni.– Dziękuję panu.Bardzo panu dziękuję.Dobry uczynek w dzisiejszych czasach wymaga odwagi.Starsza kobieta w płaszczu z serży i toczku spiorunowała go wzrokiem, zirytowana jego wyraźną radością.– Słuchaj no pan! – ryknęła.– Jest pan w nieodpowied nim miejscu.Chce pan zwrotu pieniędzy? – Zwrotu pieniędzy? – Młodzieniec wyprostował się i wpatrzył w kobietę.– Nie chcę zwrotu pieniędzy, proszę pa ni.Ja chcę zadośćuczynienia.– Zadośćuczynienia? Tego pan tutaj nie dostanie.– Ko bieta odwróciła się do męża, który skinął do mikrofalówki, jakby rozpoznał starego przyjaciela, na którego przyszły cięż kie czasy.– Harry, jaki to dział? – Mnie się pytasz? – Tak, ciebie.Sprzeczając się, odeszli w kierunku tamburmajorek maszerujących w miejscu obok orkiestry dudziarzy.Christie stanął obok swojej wystawy sprzętu AGD.Zachowywał się przyjaźnie, choć spojrzenie miał pochmurne, jakby w jego głowie szalała nawałnica.Był szalką Petriego pełną zarazków, rozmazem grymasów i tików.Oparł się o lodówkę i splunął na ziemię, po czym przybrał pozę sprzedawcy, uśmiechając się dziko do swoich klientów.– Czy mogę pani coś zaoferować? – Musnął ręką mikrofa lówkę, adresując te słowa do młodej kobiety z córką pchającą ma ły wózeczek.– |eden właściciel, na chodzie, dodatkowo dodam kilka piersi kurczaka, może jeszcze cheesburgera.Odnowiona.– Ile pan za nią chce? – Kobieta przebiegła palcem po tłu stej emalii.– I czy daje pan pisemną gwarancję?– Pisemną? – Christie przewrócił oczami i zwrócił się do mnie: – Więc umiejętność czytania i pisania jednak nie zani kła? Pisemną, proszę pani? – No wie pan, taki druczek.– Druczek.– Młodzieniec zaczął przekrzykiwać orkie strę.– Proszę pani, nic nie jest prawdą, nic nie jest niepraw dą! Nie mów nic, niczego nie uznawaj, wierz we wszystko.Kobieta i jej córka odeszły, a wraz z nimi inni gapie.Ponieważ z jego publiczności ostałem się tylko ja, młodzieńcowi nie pozostawało nic innego, jak zwrócić się właśnie do mnie.– Przypatruję się panu od dłuższej chwili.Wpadła panu w oko ta lodówka.Ta wielka.Mam rację?Czekałem, podczas gdy Christie szacował mnie wzrokiem.W swoim szarym letnim garniturze musiałem wyglądać dla niego jak uosobienie tego wszystkiego, czego nienawidził, wytwór Metro-Centre i galerii handlowych.Byłem prawie pewien, że mnie nie pamięta.Aresztowanie, brutalność policji, rozprawa – wszystko to zniknęło w jakimś zsypie na śmieci z tyłu jego głowy.– Tak, ta wielka.– Dotknąłem ogromnego wraka lodów ki.– Jak rozumiem, działa? – Oczywiście.Wytwarza wystarczającą ilość kostek lodu, żeby zamrozić Tamizę.– Ile za nią? – Cóż.– Doskonale się bawiąc, Christie przymknął oczy.– Mówiąc szczerze, nie stać pana.– Proszę się przekonać.– W żadnym wypadku.Naprawdę, cena jest poza pana zasięgiem.– Dwadzieścia funtów? Pięćdziesiąt? – Niech pan da spokój.cena jest niewyobrażalna.– Wal pan.– Ta lodówka jest za darmo! – Na twarzy Christiego poja wił się niemal maniakalny uśmiech.– Za darmo! – To znaczy? – Gratis.Zero.Nie kosztuje ani jednego pensa, ani jedne go euro, zupełnie nic.– Poklepał mnie po ramieniu.– Za darmo.Nie do pomyślenia, prawda? Proszę spojrzeć na sie bie.Nie mieści się to panu w głowie.Nie może sobie pan z tym poradzić.– Mogę.– Wątpię.– Konfidencjonalnym tonem dodał: – Przyjeż dżam tu w każdą sobotę.Wcześniej albo później zawsze ktoś zapyta: „Za ile?".„Za darmo", odpowiadam.Wszyscy są zszokowani, reagują, jakbym chciał ich złupić.To właśnie ro bi z wami kapitalizm.Nic nie może być za darmo.Nie jeste ście w stanie znieść tej myśli, chcecie wzywać policję, zasię gać rady swoich księgowych.Czujecie się bezwartościowi, przekonani, że zgrzeszyliście, uciekacie stąd co sil w nogach i kupujecie wszystko jedno co, byle tylko odzyskać spokój.– Podoba mi się.– Poczekałem, aż zapali skręta.– Myśla łem, że to będzie jakieś przedstawienie teatru ulicznego.Ale pan naprawdę ma coś ważnego do przekazania.– Oczywiście.Maya, posłuchaj pana.– To wyraz sprzeciwu wobec Metro-Centre i wszystkich in nych centrów handlowych.Dlaczego po prostu ich nie spalić? – To się da zrobić.– Christie zaciągnął się skrętem z ma rihuaną.– Podpali pan ze mną lont? – Czemu nie.Mam własne porachunki z Metro-Centre.Mój ojciec zginął w wyniku strzelaniny, która się tutaj odbyła.Christie wypuścił dym i spojrzał na mnie bez zaskoczenia.Jego twarz nic nie wyrażała, nie odzwierciedlała żadnych emocji.W umyśle tego człowieka nie było miejsca na ból, współczucie czy żal.Nieważne, czy przypomniał sobie, że to ja obserwowałem go przed budynkiem sądu.Zrozumiałem, że nawet jeśli to on odpowiadał za śmierć mojego ojca, wyparł wspomnienie tego wydarzenia.– Pański ojciec? Trudno dziś coś uhandlować.– Odszedł ode mnie, bębniąc pięściami w pralki.Kiedy jego żona wy chyliła się z szoferki, zawołał:– Maya! Maio brakowało! Prawie miałbym klienta.– Christie, musimy jechać.Mówiła cichym głosem, ale była zdeterminowana, patrzyła na męża niczym zmęczona pielęgniarka.Nasze oczy się spotkały, potem odwróciła wzrok, zupełnie jakby była przyzwyczajona do radzenia sobie z przybłędami, których przyciągała jałowa gadka Christiego.Pięćdziesiąt stóp dalej, przy krawężniku, zatrzymał się duży amerykański samochód – srebrny lincoln z logo stacji telewizyjnej.Wysiadł z niego szofer w stroju Metro-Centre.Okrążył auto, by otworzyć tylne drzwi.W stronę pojazdu ruszyła ekipa telewizyjna, eskortowana przez trzech umundurowanych strażników.Kamerzysta przykucnął, filmując pasażera siedzącego na tylnej kanapie, znajomą przystojną postać, która przyglądała się w lusterku swojej głębokiej opaleniźnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]